Przed południem. Trochę rozkojarzona idę na zakupy do centrum handlowego. Postanawiam skorzystać z wolnego dnia i pośród kocyków, flanelowych pieluch i rzeczy "o rany, co to jest i do czego służy?" gubię bilet parkingowy.
Spędziłam w sklepie niecałą godzinę, więc kiedy czytam, że za zgubiony bilet przyjdzie mi zapłacić 50 zł, robi mi się smutno.
- Dzień dobry, zgubiłam bilet parkingowy - mówię do pana w budce "Obsługa parkingu".
- Tak wcześnie? - pyta pan i mierzy mnie wzrokiem
- Niestety tak - odpowiadam.
- Zgubienie biletu kosztuje 50 zł. Szkoda, żeby pani, jeszcze w tym stanie, musiała płacić. Niech pani poczeka chwilę.
Pan wydrukował bilet, poszedł ze mną do parkomatu, włożył do niego bilet: Proszę wrzucić 4 zł i jechać dalej. Nie gubiąc biletu! Szerokiej drogi :)
Są jeszcze dobrzy i życzliwi ludzie na tym świecie.
Po latach, znowu w ciąży, mam okazję przekonać się, czy coś się zmieniło. W poprzedniej ciąży pracowałam niemal do końca, bez taryfy ulgowej. Chodziłam do pracy, załatwiałam sprawy na poczcie, stałam w kolejkach. Dwa razy, które dobrze pamiętam, ktoś mnie przepuścił. Raz w urzędzie i raz, kiedy chciałam zapłacić za chleb.
Dziś w IKEI stoję grzecznie w kolejce, pani za mną pyta, czy ustąpię jej miejsca, bo ona ma tylko dwie rzeczy i się spieszy. Fakt, ja mam pięć, więc zapewne mam więcej czasu.
Unikam poczty "w godzinach szczytu", choć czasem, gdy nie mam wyboru i muszę tam pilnie coś załatwić, również stoję w kolejce lustrowana przez starsze panie, czy czasem nie będę chciała się przed nie wepchnąć.
Są miejsca, gdzie sprzedawcy widzą odmienny stan klienta i zapraszają do kasy, a są takie, gdzie panuje absolutna znieczulica. Nie należę do osób bezwzględnie domagających się swoich praw, ale myślę, że łatwiej by nam się żyło, gdybyśmy okazali innym trochę więcej zrozumienia.
I tym optymistycznym akcentem podszytym nadzieją i wiarą w nasze społeczeństwo przechodzę do meritum sprawy: klopsików w sosie curry.
O miłości do sosów curry wspominałam tu nie raz, nie dwa. Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego kuchnia indyjska nie cieszy się u nas wielką popularnością, dziś dochodzę do wniosku, że to, co możemy zjeść na mieście, jest po prostu słabe. Lepiej ugotujemy sobie w domu, naprawdę.
Klopsiki w sosie curry
/na podst. przepisu A. Anand z książki "I love curry"/
dla 2 osób
Klopsiki:
200 g mielonego mięsa wołowego
1 kromka czerstwego jasnego chleba, bez skórki, startego na tarce
1 jajko
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki garam masala
kawałek 2-3 cm świeżego imbiru, obrany i starty na tarce
1 ząbek czosnku, obrany i zmiażdżony
Wszystkie składniki połączyć i ulepić z nich kulki wielkości orzecha włoskiego. W tym czasie przygotować sos:
3 pomidory (użyłam pół puszki pomidorów pelati)
10 g świeżego imbiru, obranego i startego na tarce
3 ząbki czosnku
3 łyżki oleju roślinnego lub ghee
3 strączki zielonego kardamonu (wyjąć nasiona i utłuc w moździerzu)
3 goździki
1,5 cm kawałek kory cynamonu
1/4 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1 liść laurowy
1 mała cebula, drobno posiekana
1 łyżeczka mielonej kolendry
1/8 łyżeczki chilli
1/2 łyżeczki garam masala
1/4 łyżeczki mielonego kminu
sól, do dmaku
garść zielonego groszku (użyłam mrożonego)
pół garści listków kolendry
W garnku rozgrzać olej. Dodać całe przyprawy i liść laurowy. Smażyć 20 sekund.
Dodać cebulę i podsmażyć, aż się zezłoci. Dodać zmiksowane pomidory, przyprawy w proszku i sól i gotować do czasu, aż utworzy się gęsta pasta. Zajmie to kilka minut. Dodać 150-200 ml wody (w zależności od tego, czy lubimy bardziej zawiesiste czy rzadkie sosy) i zagotować.
Dodać groszek. Po 5 minutach wkładać do sosu klopsiki i gotować je ok. 10-15 minut (gotują się w sosie dość szybko).
Podawać z ugotowanym ryżem basmati, posypane świeżą kolendrą.
Smacznego!