Quantcast
Channel: White Plate
Viewing all 168 articles
Browse latest View live

Małdrzyki

$
0
0

Pewnego dnia powiedziałam do niego: Chodź, muszę zjeść takie serowe placuszki, które podają tu z musem truskawkowym. 
Wzięłam cztery, a on się zapytał: Ty naprawdę tyle zjesz?
Tak, uwielbiam je.
Potem dałam mu do spróbowania, a on: przecież to są małdrzyki. Jadłem je przez całe dzieciństwo.
Jeszcze tego samego dnia kupiliśmy ser, a nazajutrz rano usmażyłam je po raz pierwszy. 


Bliżej im smakiem do sernika niż placków. Dlatego ser powinien być w miarę suchy, grudkowaty i najlepszej jakości. Mąka i jajko są tu tylko spoiwem, które scala całość, żeby placki nie rozpadły się podczas smażenia.
Fani dodatków mogą wsypać do sera rodzynki albo kandyzowaną skórkę pomarańczową. Ja, tradycyjnie, postawiłam na minimum składników. I wanilię.
Będąc ostatnio w Wielkopolsce, odkryłam miód faceliowy - delikatny, bardzo aromatyczny, przypominający w smaku miód z kwiatów pomarańczy. Facelia to roślina, której kwiaty są w kolorze fioletowym, białym lub niebieskim. Prawdziwy miód faceliowy jest bardzo jasny, zielonkawy, a kiedy się krystalizuje, jest prawie biały. Facelia nie jest zbyt popularną rośliną i czystą formę miodu faceliowego trudno jest uzyskać. Może dlatego właśnie jest taki dobry i to z niego zrobiłam do placuszków sos.


Małdrzyki
2-3 porcje

250 g sera białego, twarogowego (nie z wiaderka)
1 duże jajko
1 łyżeczka naturalnego ekstraktu z wanilii (lub pasty waniliowej)
30 g cukru pudru
40 g mąki pszennej (plus dodatkowo mąka do obtoczenia placuszków)
100 ml oleju roślinnego do smażenia (używam ryżowego)
1 łyżka masła do smażenia

do podania: miód, mus owocowy, cukier puder, kwaśna śmietana - co kto lubi :)

Ser włożyć do miski, rozgnieść widelcem, dodać jajko, cukier, wanilię i mąkę. Dokładnie połączyć, ale nie miksować, bo masa będzie zbyt rzadka.
Podzielić na 6-8 kawałków i z każdej uformować placuszek, który następnie obtoczyć w cienkiej warstwie mąki.
Na patelni rozgrzać olej i masło. Układać delikatnie małdrzyki i smażyć je z każdej strony po ok. 2-3 minuty.
Przełożyć na ręcznik papierowy, by pozbyć się nadmiaru tłuszczu, następnie podawać z ulubionymi dodatkami.

Smacznego!

Tort ormiański

$
0
0



To było prawie dziesięć lat temu. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży i marzyłam o torcie ormiańskim, jaki od czasu do czasu jadałam w kawiarni Misianka pani Misi Zielińskiej.
Orzechowo-miodowe cieniutkie blaty przełożone kremem kawowym, oblane gorzką czekoladą. Były to czasy sprzed blogów kulinarnych, za to czasy, w których prężnie działały dwa fora kulinarne: Mniam Mniam (a póżniej Cin Cin) i Kuchnia na portalu Gazety Wyborczej.
Pamiętam, że na początku pisało tam zaledwie kilkadziesiąt osób, znaliśmy się z nicków, debatowaliśmy na najróżniejsze tematy. Dzięki temu forum kupiłam pierwszą maszynę do pieczenia chleba, a potem zaczęłam piec go naprawdę.
Niedawno zajrzałam do dwóch bardzo grubych segregatorów, w których mam wycinki i przepisy z tamtych czasów. Nigdy nie zapomnę niezwykłej życzliwości, jaka tam panowała. Dzięki ludziom, którzy tam wtedy pisali, wiele się nauczyłam i dowiedziałam.
Poszukiwania przepisu na tort ormiański trwały wówczas długo i ostatecznie link do niego podała na portalu Linn (niestety dziś ten link już jest nieaktywny i nie wiem, kto podał przepis jako pierwszy). Wiele osób później piekło i dzieliło się wrażeniami z pracy.
A trzeba przyznać, że to chyba najbardziej czasochłonny tort, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się zrobić. I trudny.
W oryginale z ciasta piecze się 8 cieniutkich blatów, które przekłada się kremem maślano-kawowym i odstawia tort na kilka dni, by zmiękł na tyle, by dało się go swobodnie kroić.
Piekę go więc niezwykle rzadko, ale za każdym razem jem go z taką samą przyjemnością.
W tym roku przygotowałam go na święta: składał się z sześciu blatów o średnicy 26 cm. I był naprawdę wysoki.

Tort ormiański 
/jeden bardzo wysoki tort lub 2 niższe torty/
Źródło: Fotoforum

Składniki na 8 placków: 

10 dag orzechów mielonych (używam włoskich, przyp. L)
25 dag miodu 
25 dag cukru 
4 całe jajka 
2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia 
0,5 kg mąki 
2 razy na czubek noża sody oczyszczonej 

Zagotować miód i cukier - wystudzić, jajka roztrzepać, dodać mąkę, 
proszek, sodę i wyżej wymienione jajka , zagnieść , zapakować na 3 dni do 
lodówki 

Masa: 

2 kostki masła (użyłam 400 g, przyp. L)
4 całe jajka ubić na parze z 40 dag cukru pudru i 5 łyżeczkami kawy 
rozpuszczalnej ( w oryginale Nesca) 
po ostygnięciu zmieszać z roztartym masłem 

Polewa: 

2 czubate łyżeczki masła, 
9 łyżek wody 
3 czubate łyżki cukru pudru 
4 łyżki kakao 

Mieszając zagotować, aż powstanie polewa.


Z masy robimy 8 dość cienkich placków, które pieczemy (tortownica średnia - piekę w 26 cm, w temp. 180 st C, każdy blat piekł się ok. 10-12 min. przyp. L)
Potem placki smarujemy masą - z tego przepisu można zrobić 2 torty, z których każdy może mieć 4 blaty. 

Uwaga: Ciasto z tych składników na początku jest twarde jak 
nie wiem co, dopiero po wykonaniu z masą , polewą itp robi się dobre na 
drugi, trzeci dzień, to znaczy mięknie do stopnia dającego się przełknąć - 
dlatego tak dużo czasu jest potrzebne, ale zaręczam ze warto 
czekać.

Sernik Tiramisù

$
0
0

Szukałam czegoś specjalnego. Nowego, innego. Czegoś, czego jeszcze nie robiłam, co może zaskoczyć mnie smakiem. Nawet, jeśli jest tylko sernikiem.
W opisie był przedstawiony jako "trudny".
Prawda jest jednak taka, że jest dosyć łatwy, ale czasochłonny. Kusiło mnie, żeby podkręcić temperaturę pieczenia (z zalecanych 100 st C do 170), żeby mieć go szybciej, ale byłam ciekawa efektu. I nie zawiodłam się.
Pieczenie w 100 st C sprawia, że sernik nie pęka, nie rośnie, nie rumieni się na wierzchu. Jest kremowy, gładki, o jednolitej konsystencji. Piękny, mówiąc krótko.
Odkroiłam mały kawałek, żeby spróbować i przepadłam.
Kremowy smak delikatnie wzbogacony amaretto i cienka galaretka z espresso, a do tego filiżanka kawy. Czego chcieć więcej?


Sernik Tiramisù  /Tiramisù cheesecake 
Źródło przepisu: Tasty Kitchen

Spód:
200 g podłużnych biszkoptów
60 ml* cukru
60 ml masła

Masa:
450 g sera mascarpone
450 g sera twarogowego, trzykrotnie zmielonego
230 ml cukru
60 ml rumu (użyłam Ameretto)
60 ml mąki ziemniaczanej lub białej kukurydzianej
2,5 ml soli
4 jajka, w temp. pokojowej

Glazura (galaretka z espresso):
120 ml podwójnego espresso
120 ml gorącej wody
1 listek (lub 1 łyżeczka) żelatyny

Piekarnik nagrzać do 170 st C.
Tortownicę o średnicy 22,2 cm posmarować topionym masłem.
Biszkopty zmiksować i połączyć z cukrem i stopionym i ostudzonym masłem. Biszkoptami wyłożyć spód i boki formy (boki do 1/2 wysokości tortownicy). Piec 5-7 minut.

Temperaturę piekarnika obniżyć do 100 st C.

W misie miksera połączyć: mascarpone, twaróg i cukier. Miksować na małych obrotach, aż składniki się połączą. Dodać rum, mąkę ziemniaczaną i sól i nadal miksować na wolnych obrotach. Dodać po jednym jajku i miksować do czasu, aż masa będzie gładka i kremowa.

Masę wlać na spód z biszkoptów. Wstawić do piekarnika i piec 3-4 godziny, aż środek sernika będzie stały. Ostudzić, wstawić do lodówki na noc.

Glazura:
Żelatynę rozpuścić w gorącej wodzie, dodać espresso, wymieszać. Wstawić do lodówki, co jakiś czas mieszając. Kiedy galaretka zacznie delikatnie gęstnieć, polać nią wierzch sernika i odstawić w chłodne miejsce (do lodówki), aż całkowicie stężeje.


*składniki odmierzałam miarką z podziałem na mililitry

Najlepszy bananowiec pod słońcem

$
0
0

Jest ich kilka na blogu, ale ten bije wszystkie na głowę. 
Najlepszy bananowiec, jaki można sobie wymarzyć: wilgotny, intensywny w smaku, w głębokim miodowym kolorze.
Podczas ostatnich zakupów, trafiłam na "wyprzedaż bananów". Zdziwiłam się, że 2 kg siatkę można kupić za 1,96 zł. 
Banany połączyłam z daktylami i uzyskałam jedno z najlepszych i najprostszych ciast.
Moim zdaniem wszystkie bananowce, podobnie jak chleby na zakwasie, powinno się jeść najwcześniej dzień po upieczeniu. Dopiero wtedy smakują najlepiej.


Najlepszy bananowiec

4 banany (ok. 380 g)
200 g wypestkowanych daktyli
2 jajka
cukier waniliowy lub łyżeczka ekstraktu z wanilii
70 g masła, roztopionego i ostudzonego
30 g płynnego miodu akacjowego

185 g mąki pszennej lub orkiszowej (ja mieszam pół na pół)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka cynamonu
100 g cukru trzcinowego plus 1 łyżka do posypania wierzchu

3 banany i daktyle zmiksować na gładką masę. Następnie dodać do nich jajka, wanilię, miód i masło. Zmiksować.
W drugim naczyniu połączyć mąkę, proszek, sodę, cynamon i cukier. Połączyć z masą bananowo-daktylową chwilę miksując.
Keksówkę o pojemności 0,9 kg posmarować masłem, posypać tartą bułką. Przełożyć do niej masę. Banana obrać, przekroić na pół, następnie dwie połówki pokroić wzdłuż na długie plastry i ułożyć na wierzchu ciasta. Posypać cukrem.
Piekarnik nagrzać do 160 st C.
Wstawić ciasto i piec ok. 1,5 h*.
Wystudzić w blaszce. Najlepsze następnego dnia.
Smacznego!

*Podczas pieczenia nie należy otwierać piekarnika, bo ciasto w początkowej fazie łatwo opada.
Rośnie dosyć wolno, ale powinno wypełnić całą blaszkę.




Keks stracciatella z kiwi

$
0
0

Tuż przed południem siedzę przy kuchennym blacie słuchając radia. Rosół miarowo pyrkocze na gazie. Wyglądam przez okno i cieszy mnie pierwszy w tym roku śnieg.
Kot zwija się na krzesłach, dywaniku łazienkowym albo schowany za zasłoną, tuż przy kaloryferze. Codziennie wstaje z nami o 6:30, kiedy jest ciemno i idzie do kuchni leniwie wpatrując się w nas przygotowujących śniadanie.
Tej zimy moja kuchnia jest jak kuchnia babci. Chętnie jem rosół, śledzie z gorącymi ziemniakami i cebulą z jabłkiem i śmietaną albo gęsty barszcz ukraiński, w którym nigdy nie brakuje fasoli i kapusty.
Zanim spadł śnieg, jeszcze w styczniu jeździliśmy rowerami, ciesząc się nowymi drogami rowerowymi, które powstają w naszej dzielnicy. Trwaj chwilo.



Będzie smakował wszystkim, którzy lubią delikatnie wilgotne, aromatyczne ciasta. Odpowiednio przechowywany, zawinięty w folię spożywczą, zachowa świeżość do tygodnia. 
Powstał trochę przez przypadek, kiedy kupiłam znacznie więcej niż potrzebowałam, maślanki i kiwi.

Keks stracciatella z kiwi

1,5 szklanki (o pojemności 250 ml) / 230 g mąki pszennej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki maku
1 szklanka / 210 g cukru
1 szklanka / 270 g maślanki
100 g czekolady (mlecznej i gorzkiej pół na pół), bardzo drobno pokrojonej
3 jajka
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub cukier waniliowy
skórka starta z jednej, sparzonej i wytartej do sucha cytryny
100 g masła, stopionego i ostudzonego
2-3 owoce kiwi - obrane i pokrojone w plasterki

Formę keksową (o wymiarach ok. 20x10 cm) posmarować masłem i oprószyć tartą bułką.
Piekarnik nagrzać do 170 st C.
Mąkę wymieszać z proszkiem i makiem.
Jajka ubić z cukrem, następnie dodać wanilię, skórkę cytrynową, dodać mąkę z dodatkami, wlać maślankę, a na końcu masło. Po dodaniu masła nie ubijamy zbyt długo. Dodać czekoladę.
Masę wlać do keksówki, na wierzchu ułożyć plasterki kiwi. Wstawić do piekarnika i piec ok. 50-60 minut, do zrumienienia.
Po upieczeniu wyjąć z formy i studzić na kuchennej kratce.

Smacznego!


*     *     *     *

Korzystając z okazji, chciałabym Wam polecić publikację, przy której miałam okazję współpracować pod koniec ubiegłego roku. 
Jest dostępna w kioskach, salonach prasowych i na poczcie. Kosztuje 16,90 zł, jest formatu A4, ma 122 strony i zawiera przepisy na 45 prostych ciast.
Jej przejrzysta forma i dużo informacji praktycznych powinny ułatwić pieczenie nawet największym laikom.








Strucla z malinami, dżemem pomarańczowym i cynamonem

$
0
0

To jest tak pyszne, że brak mi słów. Serio:)
Chciałam zrobić drożdżówki, ale nie miałam koncepcji, jakie. Miałam w lodówce trochę sera, ale też mrożone maliny i jagody.
Potrzeba jest zawsze matką wynalazku, tym bardziej o godzinie 22, najlepszej porze na pieczenie ciasta.
Bo z gotowaniem jest tak, że jak dokładnie zastanowimy się, czego nam trzeba, to wyobraźnia sama podpowie nam najlepsze rozwiązania.
Połączyłam więc drożdżowe ciasto maślane, maliny, dżem pomarańczowy i cynamon i w środku nocy, jeszcze ciepłe i niegotowe do jedzenia, jadłam. Dokładnie tak, jak nie wolno.
Maliny puściły sok, połączyły się z dżemem, a kiedy stygły, powstała z nich galaretka.
Jeden z najlepszych wypieków, jaki kiedykolwiek zrobiłam.


Strucla z malinami, dżemem pomarańczowym i cynamonem

Ciasto:

300 g mąki pszennej 
20 g świeżych drożdży (lub 1 łyżeczka suszonych instant)
20 g cukru
1 jajko
50 g masła, stopionego i ostudzonego
125 ml ciepłego mleka
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub cukier waniliowy
szczypta soli


Nadzienie:

ok. 150 g dobrego dżemu pomarańczowego (użyłam słodzonego fruktozą, z kawałkami owoców)
garść malin (jeśli są mrożone, nie rozmrażamy przed dodaniem do ciasta)
3 łyżeczki cynamonu

do posmarowania: 

białko plus łyżka wody

do posypania: 

opcjonalnie - cukier

W mleku rozpuścić drożdże. Połączyć suche składniki, dodać mleko, masło, wanilię i jajko. Zagnieść ciasto - będzie miękkie i sprężyste. Przykryć je ściereczką i odstawić do wyrastania na 1-2 h, aż podwoi objętość.
Następnie ciasto rozwałkować na prostokąt o grubości ok. 1 cm.
Posmarować równomiernie dżemem, posypać cynamonem i malinami. Zwinąć wzdłuż dłuższego boku, ułożyć zlepieniem do dołu i ponacinać nożyczkami. (pomysł na nacinanie ciasta zaczerpnęłam: stąd)
Przykryć ściereczką i odstawić do wyrastania na 30-40 minut.
Piekarnik nagrzać do 170 st C.
Wierzch strucli posmarować białkiem wymieszanym z wodą. Można posypać cukrem.
Piec ok. 25-30 minut.
Smacznego!


Spaghetti Frutti di Mare

$
0
0

To jedno z nielicznych dań, które podane w restauracji, jest dla mnie zawsze za małe. Ile bym nie zjadła, czuję niedosyt. Tym razem zrobiłam je więc w domu.
Klasyczne połączenie makaronu, owoców morza, białego wina, czosnku i natki pietruszki to jest to, czego trzeba mi dziś najbardziej.
Oczywiście najlepiej użyć świeżych owoców morza, ale jeśli ich nie mamy, skorzystajmy z mrożonych. Ja zawsze mam w zamrażarce taką mieszankę "na czarną godzinę".



Spaghetti frutti di mare

/2 małe porcje/

250 g owoców morza (kalmary, krewetki, mule, ośmiorniczki) - jeśli używamy mrożonych, trzeba je wcześniej rozmrozić i odsączyć na sitku
1 łyżka masła
3 łyżki oliwy z oliwek
3 ząbki czosnku, pokrojone w plasterki
1/2 szklanki białego wytrawnego wina
opcjonalnie: 2 łyżki dobrego przecieru pomidorowego
kilka pomidorków koktajlowych
sól i pieprz
natka pietruszki, posiekana
garść makaronu spaghetti

Ugotować makaron w dużej ilości osolonej wody. Makaron powinien być al dente.
Na głębokiej patelni rozpuścić masło, dodać oliwę, dodać czosnkek. Smażyć minutę (nie rumienić). Dodać wino i sos pomidorowy, delikatnie odparować, następnie dodać pomidorki, owoce morza i dusić 2-3 minuty (nie za długo, bo będą twarde) Jeśli używamy świeżych muszli, dusimy do czasu, aż się otworzą. Dodać sól i pieprz i połowę natki pietruszki.
Wymieszać z makaronem. Podawać posypane natką.

Smacznego!

Muffiny

$
0
0

Przez tydzień piekłam ciasta dla Juliette Binoche. 
Codziennie rano, kiedy jeszcze było ciemno, znosiłam na dół nowe pudełko z wypiekami.
Gdyby kiedyś, dawno temu, ktoś powiedział mi, że będę to robić...
Życie jest pełne pięknych, zaskakujących niespodzianek.
Właściwie cały ubiegły rok był taki. Zaskakujący.
Winna Wam jestem wyjaśnienie. Ostatnio mniej mnie na blogu, bo kilka ubiegłych miesięcy interesowały mnie głównie kanapki z kindziukiem, barszcz ukraiński, śledzie pod pierzynką, domowe hamburgery i hektolitry gorącego kakao z marshmallows.
W maju przyjdzie na świat moje drugie dziecko, a sytuacja z zachciankami wydaje się być (w miarę) opanowana, więc z przyjemnością wracam do gotowania.

Chętnie sięgam znowu po proste smaki i połączenia. Nadal mam w domu niejadka, który z ciast wydłubuje owoce i rodzynki, a jedyne słuszne wypieki to muffiny, brownie i szarlotka.
Zrobiłam więc podstawową masę na muffiny i upiekłam z niej trzy rodzaje babeczek:
- domowe masło orzechowe plus dżem truskawkowy
- pokrojone w plasterki banany i łyżeczka nutelli plus mak
- jeżyny i płatki migdałów
Do masy dodałam utłuczony w moździerzu zielony kardamon, ale spokojnie można go pominąć.
Nie lubię zbitych, bardzo wyrośniętych muffinów, dlatego zwykle robię raczej rzadkie ciasto, które nie rośnie tak okazale jak w amerykańskich filmach, ale za to jest miękkie i maślane.
Zachęcam Was do własnych eksperymentów i połączeń smaków. Warto pamiętać, że do takiego ciasta lepiej użyć mrożonych (niż rozmrożonych) owoców. Idealnie sprawdzą się też lekko skarmelizowane jabłka, pokrojone w drobną kostkę, wymieszane z odrobiną cynamonu. Tak przygotowane owoce można bezpośrednio dodać do masy.



Muffiny, przepis podstawowy

/12 szt/

2 jajka
130 g drobnego cukru
1 łyżeczka naturalnego ekstraktu z wanilii
250 g mąki pszennej
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka utłuczonego zielonego kardamonu (opcjonalnie)
100 g masła
200 ml mleka

Jajka utrzeć z cukrem i wanilią na kogel mogel.
Mąkę przesiać przez sitko razem z proszkiem do pieczenia, dodać kardamon.
Masło rozpuścić w garnuszku, dodać do niego zimne mleko.

Kogel mogel połączyć z masłem i mlekiem. Następnie wmieszać do masy mąkę z proszkiem (przy użyciu łyżki lub szpatułki, nie miksować).
12-dołkową formę do muffinów posmarować masłem lub wyłożyć papilotkami.
Do każdego dołka wlewać ciasto.
Jeśli chcemy upiec któryś z powyższych, proponowanych przeze mnie wariantów, to:

muffiny z masłem orzechowym i dżemem:

na spód dołka wlać 2 łyżeczki masy, następnie 1 łyżeczka masła orzechowego, 1 łyżeczka dżemu truskawkowego, na wierzch reszta masy

muffiny z bananem i nutellą:

na spód 2 łyżeczki masy, następnie 3-4 cienkie plasterki banana, 1 łyżeczka nutelli, na wierzch reszta masy plus (opcjonalnie) mak

muffiny z jeżynami i płatkami migdałów:

3/4 foremki wypełnić masą, na wierzchu ułożyć kilka jeżyn, oprószyć płatkami migdałów.

Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Wstawić muffiny i piec ok. 20-30 minut.
Upieczone muffiny są rumiane.

Smacznego!


Bułki, miękkie i puszyste

$
0
0

Od kilku miesięcy znowu piekę pieczywo niemal na okrągło. I o ile chleb na zakwasie robię zwykle raz w tygodniu, to co 2-3 dni zagniatam ciasto na lżejsze pieczywo drożdżowe.
W ubiegłym roku dołączyłam na Facebooku do Kooperatywy, która pozwala na kupno produktów bezpośrednio od lokalnych, małych producentów. Tym sposobem trafiłam na wspaniałą mąkę, której, jak zwykle, kupiłam nieco za dużo, ale dzięki niej znowu odkryłam przyjemność z jedzenia żytniego, razowego chleba na zakwasie.
Moja córka jednak, podobnie jak ja w jej wieku, za nic ma razowce i woli bułki. Piekę więc bułki, a poniższy przepis jest jednym z moich ulubionych. Są miękkie, pięknie się rumienią podczas pieczenia, a ciasto idealnie się formuje i można robić z niego dowolne kształty.
Niestety, jak wszystkie wypieki na drożdżach, najsmaczniejsze jest w dniu produkcji. Choć później idealnie nadaje się na tosty i ciepłe, zapiekane kanapki z serem.



Bułki, miękkie i puszyste
/ok. 8 sztuk/

250 g mąki pszennej
15 g świeżych drożdży
2 łyżeczki cukru
140 g wody
czubata łyżka mleka w proszku, pełnotłustego
30 g masła, roztopionego i ostudzonego
1 łyżeczka soli morskiej

Drożdże wymieszać z wodą, cukrem i łyżką mąki. Odstawić na 15 minut.
Mąkę wsypać do miski, dodać rozczyn i pozostałe składniki.
Zagnieść ciasto - powinno być miękkie i elastyczne.
Uformować z ciasta kulę, przełożyć do miski, przykryć szczelnie folią spożywczą i odstawić na godzinę do wyrastania.
Piekarnik nagrzać do 230 st C.
Z ciasta formować bułki (okrągłe lub podłużne).
Układać je na papierze do pieczenia ułożonym na blasze z piekarnika. Przykryć ściereczką i odstawić do wyrastania na ok. 30-40 minut.
Kiedy wyrosną, zrobić w nich nacięcia i spryskać delikatnie wodą.
Wstawić do piekarnika i piec ok. 12-15 minut.

Smacznego!

Trochę o życzliwości. I klopsiki w sosie curry.

$
0
0


Przed południem. Trochę rozkojarzona idę na zakupy do centrum handlowego. Postanawiam skorzystać z wolnego dnia i pośród kocyków, flanelowych pieluch i rzeczy "o rany, co to jest i do czego służy?" gubię bilet parkingowy.
Spędziłam w sklepie niecałą godzinę, więc kiedy czytam, że za zgubiony bilet przyjdzie mi zapłacić 50 zł, robi mi się smutno.
- Dzień dobry, zgubiłam bilet parkingowy - mówię do pana w budce "Obsługa parkingu".
- Tak wcześnie? - pyta pan i mierzy mnie wzrokiem
- Niestety tak - odpowiadam.
- Zgubienie biletu kosztuje 50 zł. Szkoda, żeby pani, jeszcze w tym stanie, musiała płacić. Niech pani poczeka chwilę.
Pan wydrukował bilet, poszedł ze mną do parkomatu, włożył do niego bilet: Proszę wrzucić 4 zł i jechać dalej. Nie gubiąc biletu! Szerokiej drogi :)
Są jeszcze dobrzy i życzliwi ludzie na tym świecie.
Po latach, znowu w ciąży, mam okazję przekonać się, czy coś się zmieniło. W poprzedniej ciąży pracowałam niemal do końca, bez taryfy ulgowej. Chodziłam do pracy, załatwiałam sprawy na poczcie, stałam w kolejkach. Dwa razy, które dobrze pamiętam, ktoś mnie przepuścił. Raz w urzędzie i raz, kiedy chciałam zapłacić za chleb.
Dziś w IKEI stoję grzecznie w kolejce, pani za mną pyta, czy ustąpię jej miejsca, bo ona ma tylko dwie rzeczy i się spieszy. Fakt, ja mam pięć, więc zapewne mam więcej czasu.
Unikam poczty "w godzinach szczytu", choć czasem, gdy nie mam wyboru i muszę tam pilnie coś załatwić, również stoję w kolejce lustrowana przez starsze panie, czy czasem nie będę chciała się przed nie wepchnąć.
Są miejsca, gdzie sprzedawcy widzą odmienny stan klienta i zapraszają do kasy, a są takie, gdzie panuje absolutna znieczulica. Nie należę do osób bezwzględnie domagających się swoich praw, ale myślę, że łatwiej by nam się żyło, gdybyśmy okazali innym trochę więcej zrozumienia.
I tym optymistycznym akcentem podszytym nadzieją i wiarą w nasze społeczeństwo przechodzę do meritum sprawy: klopsików w sosie curry.
O miłości do sosów curry wspominałam tu nie raz, nie dwa. Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego kuchnia indyjska nie cieszy się u nas wielką popularnością, dziś dochodzę do wniosku, że to, co możemy zjeść na mieście, jest po prostu słabe. Lepiej ugotujemy sobie w domu, naprawdę.



Klopsiki w sosie curry
/na podst. przepisu A. Anand z książki "I love curry"/
dla 2 osób

Klopsiki:
200 g mielonego mięsa wołowego
1 kromka czerstwego jasnego chleba, bez skórki, startego na tarce
1 jajko
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki garam masala
kawałek 2-3 cm świeżego imbiru, obrany i starty na tarce
1 ząbek czosnku, obrany i zmiażdżony

Wszystkie składniki połączyć i ulepić z nich kulki wielkości orzecha włoskiego. W tym czasie przygotować sos:

3 pomidory (użyłam pół puszki pomidorów pelati)
10 g świeżego imbiru, obranego i startego na tarce
3 ząbki czosnku
3 łyżki oleju roślinnego lub ghee
3 strączki zielonego kardamonu (wyjąć nasiona i utłuc w moździerzu)
3 goździki
1,5 cm kawałek kory cynamonu
1/4 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1 liść laurowy
1 mała cebula, drobno posiekana
1 łyżeczka mielonej kolendry
1/8 łyżeczki chilli
1/2 łyżeczki garam masala
1/4 łyżeczki mielonego kminu
sól, do dmaku
garść zielonego groszku (użyłam mrożonego)
pół garści listków kolendry

W garnku rozgrzać olej. Dodać całe przyprawy i liść laurowy. Smażyć 20 sekund.
Dodać cebulę i podsmażyć, aż się zezłoci. Dodać zmiksowane pomidory, przyprawy w proszku i sól i gotować do czasu, aż utworzy się gęsta pasta. Zajmie to kilka minut. Dodać 150-200 ml wody (w zależności od tego, czy lubimy bardziej zawiesiste czy rzadkie sosy) i zagotować.
Dodać groszek. Po 5 minutach wkładać do sosu klopsiki i gotować je ok. 10-15 minut (gotują się w sosie dość szybko).
Podawać z ugotowanym ryżem basmati, posypane świeżą kolendrą.

Smacznego!

Orkiszowe ciasteczka z czekoladą i prażonym kokosem

$
0
0

Ciasteczka, o które zawsze jest w naszym domu najwięcej awantur: Obiecałaś i NIE ZROBIŁAŚ!
Czasem moja córka bierze mnie za rękę i idziemy na spacer, a potem "na kawę".
Zainteresowała się Warszawą, chciała wjechać na trzydzieste piętro Pałacu Kultury, w którym nie byłam od podstawówki. Potem zobaczyć kolumnę Zygmunta. Czułam się jak przewodnik oprowadzający przybysza po miejscach znanych z pocztówek.
Kiedy spacerujemy, pokazuję jej bramę, w której dawno temu było okienko z najlepszymi w mieście bułkami z pieczarkami. Moje przedszkole, szkołę i cukiernię, w której kręcili najbardziej kremowe lody jagodowe.
Idziemy na rurki z kremem, za którymi nie przepada, ale ożywia się, kiedy jej mówię, że jej dziadek też przychodził tu, kiedy był mały i też stał w kolejce po rurki, które smakowały dokładnie tak, jak dziś.
Czasem nasze rytualne spacery kończymy kupując książki i gazety i idziemy do Coffee Heaven, gdzie zawsze prosi o czekoladowe ciastko z czekoladą. "Jest trochę za słodkie, ale pyszne" - mówi. "Przecież możemy upiec lepsze w domu" - odpowiadam, kiedy stoimy w kolejce do kasy.
"Tak, zawsze mi obiecujesz, a potem zapominasz, że miałyśmy je robić" - odpowiada z wyrzutem.
Dziś poszła do szkoły, a ja je upiekłam, żeby zrobić jej niespodziankę.



Ciasteczek typu "Choc chip cookies" jest wszędzie bez liku. Jedne są bardziej chrupiące, inne ciągnące. Bardziej maślane albo owsiane. Z rodzynkami, żurawiną albo rodzynkami. Upiekłam ich już tyle, że zazwyczaj dodaję do masy różne rzeczy, żeby wyjąć z piekarnika dokładnie to, na co mam ochotę.
Cukier trzcinowy sprawia, że są delikatnie karmelowe. Mąka orkiszowa dodaje im orzechowego charakteru. Od pewnego czasu niemal codziennie jemy domowe masło orzechowe, które robię, jak tylko widzę, że poprzednia porcja się kończy. Dodałam dziś kilka łyżek do masy.
Tego typu ciasteczka szybko rozpływają się pod wpływem temperatury pieczenia, zatem warto pamiętać, żeby zostawić im odpowiednią ilość miejsca i nie formować zbyt dużych porcji.


Orkiszowe ciasteczka z czekoladą i prażonym kokosem
/24 duże ciasteczka/

120 g masła
160 g cukru trzcinowego
1 jajko
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka naturalnego ekstraktu z wanilii

160 g mąki orkiszowej (np. typ 700)
5 łyżek wiórków kokosowych, uprażonych na suchej patelni
3 łyżki masła orzechowego (najlepiej domowego, bez soli)
1/2 łyżeczki sody
100 g gorzkiej czekolady, drobno posiekanej
50 g mlecznej czekolady, drobno posiekanej


Masło utrzeć z cukrem. Po ok. 5 minutach ucierania dodać jajko, sól i wanilię.
Mąkę połączyć z sodą, masłem orzechowym i wiórkami kokosowymi i miksując masę dodać suche składniki. Na końcu wmieszać oba rodzaje czekolady.
Masę wstawić do lodówki na pół godziny.
Dużą blachę z piekarnika wyłożyć papierem do pieczenia (wszystkie ciasteczka nie zmieszczą się na jednej, będziemy piec 2-3 blachy).
Łyżką do lodów (lub przy pomocy 2 małych łyżeczek) nakładać na blachę porcje masy, zostawiając pomiędzy nimi 4-5 cm odstępy.
Piekarnik (z termoobiegiem) nagrzać do 160 st C.
Wstawić blachę, piec ok. 15-18 minut. Gotowe ciasteczka są miękkie, ale stwardnieją podczas stygnięcia.
Smacznego!





Trójmiasto zimą: Retro i Petit Paris

$
0
0
Ciasto gryczane w kawiarni Retro
Moje ferie zimowe zawsze będę kojarzyć z olimpiadami, koglem-moglem jedzonym przed telewizyjnymi transmisjami łyżwiarstwa figurowego i popisami Katariny Witt i Wiktora Pietrenko.
To błękine łyżwy pożyczone od przyjaciółki, na których śmigałam po zamarzniętej rzece (temperatury na Wschodzie osiągały wówczas minus 20 stopni Celsiusza).
To grube, gęste futro kotów, które wchodziły do domu na miskę z pokrojoną w kostkę bułką zalaną ciepłym mlekiem.
Chciałabym dać moim dzieciom podobne ferie.


Pakujemy walizkę i jedziemy na kilka dni nad morze. 
Wybieramy Sopot. Trasa z Warszawy, dzięki autostradzie, jest dziś mało kłopotliwa i czas podróży mija nam szybko. Nie lubię zimą turystycznych kurortów, które świecą wówczas pustkami.
Wybieramy hotel, który w razie niepogody, zapewni nam rozrywki, choćby basen.
Ale pogoda jest piękna, od rana świeci słońce, a my, ubrani "na cebulkę" wędrujemy plażą wzdłuż brzegu. Godziny mijają niewiadomo kiedy. Robimy zdjęcia, zbieramy muszelki, gapimy się na rybaków, którzy wysiadają z kutra rybackiego niosąc poranny połów.
Chcieliśmy spędzić ten czas w stylu "slow", odwiedzając nowe miejsca i ciesząc się sobą. 
Odwiedziliśmy w tym czasie kilka miejsc, ale zauroczyły mnie szczególnie dwa.

*
Kawiarnia Retro


Michalinę Patrzałek, właścicielkę Retro poznałam kilka lat temu, przy okazji pierwszego Blog Forum Gdańsk. Wtedy pytałam ją głównie o tango, które tańczy. Zapamiętałam uroczą, eteryczną dziewczynę o pięknych dłoniach, a potem śledziłam jej starania o to, by otworzyć swoją własną kawiarenkę.
W progu Retro, które mieści się na gdańskiej Starówce, witają nas niewielkie kartony z czerwonymi, sycylijskimi pomarańczami. Zamawiam zimową herbatę Słodka Pomarańcza (zielona herbata z syropem pomarańczowym, cytryną, pomarańczą, goździkami i imbirem/8 zł). Prosimy też o kawę - Misia proponuje nam Chemexa.
To, co zajmuje mnie najbardziej to witryna z ciastami. Przyznam, że już dawno nie spotkałam w polskiej kawiarni takiego wyboru, gdzie miałabym ochotę spróbować po prostu wszystkiego.
Sernik dekadencki, kilka rodzajów szarlotek, a wszystko świeże i pięknie wyeksponowane. Moja córka wybrała tartę czekoladową z wedlowskiej czekolady i orzechów włoskich (11,50 zł), ja skusiłam się na proponowane przez Michalinę Ciasto gryczane (bez mąki, z migdałami, słodzone karobem, podane z lodami waniliowymi/13,50 zł) i przyznam, że od tamtej pory nie ma dnia, w którym nie wspominałabym, jakie było smaczne i świeże.
To, co urzekło mnie najbardziej, to klimat tego miejsca, w którym czuć obecność właściciela i troskę o to, by wszystko było dopieszczone i zadbane.
Tu nie ma chaosu, pośpiechu, ciast, które się skończyły i nie wiadomo, czy będą.

Chemex
Wnętrze cafe Retro


*
Petit Paris


Szukałam miejsca na dobrą kolację i zachęcona pozytywnymi recenzjami w internecie, skusiłam się na wizytę w Petit Paris.
Wystrój przypomniał mi bistra, w jakich miałam okazję być we Francji. Proste i bez zadęcia.
Ale najlepsze miało dopiero się pojawić.
Zaczęliśmy od zup: wybrałam zupę dyniową z sezamowymi krewetkami, aromatyzowaną pomarańczami, podaną z musem chrzanowym /20 zł/, mój towarzysz zdecydował się na tradycyjną zupę cebulową z grzanką zapiekaną z serem /15 zł/. 
Jedząc wiedziałam, że nawet jeśli dania główne zawiodą, jeszcze tam wrócę. Na powtórkę tego, co zamówiłam przed chwilą.
Następna była tarta z kozim serem, prażonymi migdałami, świeżym szpinakiem i chipsami z kiełbasy krakowskiej /19 zł/ na kruchym, rozpływającym się w ustach cieście. 
Próbowaliśmy też malutkich, smażonych kalmarów /25 zł/. Na danie główne wybrałam smażonego dorsza z ziemniaczanymi krokietami z pietruszką /35 zł/.
Przy sąsiednim stoliku ktoś zamówił pikantne krewetki Black Tiger w oliwie czosnkowej, aromatyzowanej tymiankiem i rozmarynem /38 zł/ i kiedy zobaczyliśmy dwie żeliwne patelnie ze skwierczącą zawartością, wiedzieliśmy, że musimy jeszcze wrócić.
I wracaliśmy. Codziennie.
Moim ukochanym deserem jest ciepłe ciastko czekoladowe i niemal zawsze, jeśli widzę je w menu restauracji, zamawiam, by spróbować, czy jest takie, jak być powinno. 
To z Petit Paris jest idealne: intensywnie czekoladowe, płynące w środku, delikatnie chrupiące na zewnątrz /15 zł/. Niemal tak idealne, jak creme brulee, na prawdziwych żółtkach, śmietance, z ziarenkami wanilii /12 zł/, którego porcja jest tu tak duża, że jedliśmy ją we dwie osoby. 

Dorsz smażony z kaparami, szalotką i pietruszką, podany z chrupiącymi acras
Tarta z kozim serem, prażonymi migdałami, szpinakiem i chipsami z kiełbasy krakowskiej
Chrupiące małe kalmary, podane z kremem z pieczonego czosnku i tymianku i marynowanymi buraczkami

Ciepłe ciastko czekoladowe Moelleux z lodami waniliowymi i sosem z czerownych owoców


Adresy: 

ul. Piwna 5/6, 
Gdańsk

ul. Grunwaldzka 12/16, 
Sopot


A z ciekawostek: W najnowszym, marcowym numerze PANI ukazał się mój materiał na temat Chleba jak za dawnych lat, który można upiec w domu. Polecam lekturę:)





Buchty z wiśniami

$
0
0

Wiosna nadchodzi wielkimi krokami.
Rano budzą mnie za oknem ptasie trele i wstaję przed budzikiem.
Ostatni weekend spędziłam w Poznaniu, gdzie prowadziłam warsztaty i odkrywałam nowe kulinarne miejscówki.
W piątek przyjechały do mnie z drukarni jeszcze ciepłe egzemplarze nowego Magazynu USTA, którego założyciele, Monika Brzywczy i Krzysiek Kozanowski, współtworzyli do niedawna magazyn SMAK.
Miałam przyjemność przygotować dla nich całkiem spory materiał, z którego jestem wyjątkowo zadowolona. Uwielbiam pracować przy projektach, gdzie mam wolną rękę, które wyglądają dokładnie tak, jak chcę. Trzymam mocno kciuki za ten nowy, niezwykle piękny i ciekawy magazyn, a Wam polecam jego lekturę. Miałam okazję wziąć go do pociągu, gdzie czas na trasie Warszawa-Poznań upłynął mi dzięki niemu wyjątkowo szybko.


A dziś na blogu moje ukochane wypieki: buchty. Tym razem z mąki orkiszowej, mniej puszyste niż te  pszenne, za to równie smaczne.
W Poznaniu dostałam od Ani słoik domowych wiśni w cukrze, które przypomniały mi dzieciństwo, łyżwy i pączki z wiśniami, które smażyła wówczas mama mojej przyjaciółki.
I tym razem wykorzystałam część owoców do bułeczek.
Wyszły wspaniałe.


Buchty orkiszowe z wiśniami
8-10 sztuk

280 g mąki orkiszowej jasnej (np typ 700)
1/2 łyżeczki soli
150 ml letniego mleka
30 g świeżych drożdży
40 g drobnego cukru, najlepiej trzcinowego
3 żółtka
50 g masła, stopionego i ostudzonego
skórka starta z 1 cytryny

do wypełnienia: 1/2 słoika wiśni w cukrze
do posmarowania: białko jajka
do oprószenia: cukier puder

Mąkę wymieszać w misce z solą i skórką cytrynową.
Żółtka utrzeć z cukrem, połączyć z mlekiem, drożdżami i masłem. Wlać do mąki i zagnieść gładkie ciasto.
Przykryć je ściereczką i zostawić do wyrastania na 1-2 godziny (powinno podwoić objętość).
Ciasto podzielić na 8-10 porcji i z każdej formować najpierw placuszek, potem buchtę (jak na zdjęciu).
Bułeczki układać w okrągłej lub prostokątnej formie, zostawiając między nimi kilkucentymetrowe odstępy. Przykryć folią i odstawić do wyrastania na ok. 50-60 min.
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Bułki posmarować białkiem.
Wstawić do piekarnika i piec ok. 25-30 minut.
Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.
Smacznego!


Makaron z marynowaną piersią kaczki i pak choi

$
0
0

Uwielbiam makarony przygotowane na azjatycką modłę. Nigdy nie byłam w Chinach, ale wyobrażam sobie, że te, które tam podają prosto z gorącego woka, muszą być przepyszne.
Pamiętam, że kiedy byłam w Tajlandii, miałam ochotę żywić się wyłącznie makaronem pad thai (Tutaj jest moja wersja). To tam nauczyłam się, że wystarczy kilka podstawowych składników, by otrzymać potrawę doskonałą.
Wyjątkowo lubię połączenie słodkiego, słonego, kwaśnego i ostrego, ale nie łudzę się, że w Polsce uzyskam smak taki, jak w krajach dalekiego Wschodu.
Mogę więc powiedzieć, że to, co robię, jest jedynie inspirowane daniami odległych kultur.
W spiżarni zawsze mam sos sojowy, rybny, olej sezamowy, mirin oraz imbir, limonkę czy nasiona sezamu.
Mam w domu książki z japońskiej restauracji Wagamama, z których przerobiłam większość przepisów i teraz, zawsze kiedy mam ochotę na coś z tamtych smaków, otwieram książkę na chybił trafił i wybieram. Prawie zawsze jest tak, że nie mam połowy składników do tego, co akurat bym zjadła, a ponieważ od dłuższego czasu uprawiam politykę gotowania z tego, co akurat mam w domu, tworzę własne potrawy.
Nie mam zielonego groszku? Zastępuję go pak choiem. Brakuje mi makaronu soba? Korzystam z Mie albo, tak jak dziś, ze zwykłego spaghetti.
Warto eksperymentować, bo często to, co ugotujemy przypadkiem, jest równie dobre jak danie wykonane z przepisu od A do Z.


Mięso stanowi niewielki dodatek do mojej diety, ale wyjątkowo upodobałam sobie kaczkę i zawsze, kiedy mam okazję rozmawiać z szefami kuchni, których cenię, pytam ich o dobre rady dotyczące przygotowania tego drobiu.
Najpyszniejszą kaczką, jaką dotychczas jadłam, była ta, którą uczył mnie w domu przygotowywać niezrównany Robert Trzópek. To była kaczka z puree i jabłkami z płatkami róży. Nauczyłam się jej wówczas na tyle skutecznie, że dziś stanowi moje danie popisowe i nie boję się jej piec.
Kiedy mogę, kupuję też piersi kacze, które najchętniej marynuję, a potem smażę lub piekę. Pokrojone w cienkie plastry są idealnym składnikiem prostych sałatek, makaronu albo kanapki na chrupiącej bagietce.
Dziś tak zamarynowaną kaczkę użyłam do potrawy z makaronem, smażąc pozostałe składniki na marynacie, która została po upieczeniu piersi.
Każdy, kto się na tym zna powie, że najlepsza pierś z kaczki to taka, która po przekrojeniu jest lekko różowa. Dzięki temu nie jest sucha. Wiem jednak, że nie każdy tak lubi.

Makaron z marynowaną piersią kaczki, pak choi i miętą
/2 małe porcje/


1 pierś z kaczki (waga ok. 300 g)

Marynata:
3 łyżki sosu sojowego
1 łyżka mirinu (albo soku z limonki)
1 łyżka miodu
2 ząbki czosnku, obrane i pokrojone w cienkie plasterki
1 cm kawałek świeżego imbiru starty na drobnej tarce


Składniki marynaty wymieszać w misce, w której będziemy marynować pierś kaczki. Należy spróbować i sprawdzić, czy smak nam odpowiada: może się okazać, że chcemy dodać więcej/mniej miody, sosu sojowego czy limonki. Pierś będzie smakowała później tak, jak marynata.
Umytą i osuszoną pierś kaczki lekko ponacinać, przełożyć do marynaty i marynować minimum kilka godzin (najlepiej całą noc).

Na patelni rozgrzać łyżkę oliwy i obsmażyć kaczkę z obu stron przez kilka minut (2-3).
Przełożyć z powrotem do marynaty.
Piekarnik nagrzać do 160 st C i piec ok. 30 minut, w trakcie pieczenia polewając kaczkę marynatą. /1 kg kaczki piecze się zwykle ok. 1 godziny/.

Dodatkowo:

główka pak choi lub 2 łyżki zielonego groszku
3-4 łyżki różyczek surowego kalafiora
świeże listki mięty

Upieczone piersi kaczki pokroić w poprzek w plastry.
Marynatę przelać na głęboką patelnię, w tym czasie ugotować makaron (najlepszy byłby soba), ale może być dowolny.
Marynatę podgrzać, dodać kalafior, po 1-2 miniutach posiekany pak choi, następnie plastry kaczki i makaron. Po ok. 30-60 sekundach energicznego mieszania, zdjąć z ognia, dodać listki mięty, przełożyć do miseczek i podawać.
Opcjonalnie: posypać uprażonym na suchej patelni sezamem.
Smacznego!

Ciasto bananowe

$
0
0

Nadchodzi najpiękniejsza pora roku. Zrywamy gałęzie forsycji, które po kilku dniach zaczynają kwitnąć zupełnie nie zważając na groźne radiowe przepowiednie powrotu zimy.
Nie ma zimy.
Jest wiatr o piątej rano, który przewraca na balkonie konewkę i doniczki, które przygotowaliśmy sobie poprzedniego wieczora, by siać w nich maciejkę i zioła.
Jest deszcz, który osiada na szybach regularnymi kroplami, w których co chwila pojawia się słońce uświadamiając mi, że pora chyba umyć okna.
Są spacery do parku, gdzie staruszki karmią gołębie, a my wystawiamy twarze do słońca.
I tęsknota za świeżymi, polskimi pomidorami, których nie chcą zastąpić nawet najdroższe pomidory z pobliskiego targu. 


Przepadam za ciastami bananowymi. To jedne z niewielu, które potrafię sama zjeść do ostatniego okruszka, bez względu na to, czy są ciepłe, czy leżą na kuchennym blacie od wczoraj.
Czasem duet doskonały: banany i nutella przypominają mi o tym, by posmarować grubą kromkę ciasta kremem czekoladowym.
Za każdym razem próbuję zrobić je trochę inaczej, najchętniej jeszcze bardziej uprościć.
I już chyba prościej niż dziś się nie da. Spróbujcie :)





Warsztaty z Rachel Khoo

$
0
0
Rachel robi tort kanapkowy ze szwedzkim pieczywem, serkiem chrzanowym, wędzonym łososiem, gotowanym burakiem, ogórkiem, koprem i kawiorem

Wczoraj miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach z Rachel Khoo, zorganizowanych przez BBC Lifestyle z okazji premiery najnowszego programu Rachel "Kulinarne inspiracje: Miasta świata", który będzie można oglądać już od 31.03.2014.
W nowej serii bohaterka wyrusza między innymi do Stambułu, Sztokholmu, Barcelony, Nicei i Neapolu.
Rachel znam z jej książek, o jednej z nich pisałam w ubiegłym roku tutaj. Jest malutka, piękna, uśmiechnięta i bezpośrednia. A kiedy się ją fotografuje i okazuje się, że na każdym zdjęciu wygląda perfekcyjnie, nie ma wątpliwości, dlaczego tak szybko zdobyła sympatię widzów na całym świecie, którzy śledzą jej programy i kupują jej książki. 
Byłam pod wrażeniem nie tylko samej bohaterki tego popołudnia, ale też genialnej organizacji warsztatów w warszawskim Cook Up studio, gdzie zadbano o to, by gotowało nam się sprawnie i przyjemnie, gdzie każdy głodny miał okazję spróbować pysznych kanapek z gravlaxem czy tapenadą, tiramisu i baklavy.
Podczas dwóch godzin przygotowaliśmy dania z programu: tureckie pieczone "cygara" z ciasta filo, wypełnione kozim serem, oregano i miodem, podane z sałatką z czerwonej cykorii i soczystych pomarańczy skropionych oliwą i octem. Proste i genialne w smaku.
Zrobiliśmy też mini "tort" kanapkowy rodem ze Szwecji.
Dziękuję organizatorom za wyjątkowy, inspirujący czas i zaproszenie:)


Książka o jabłkach i Stara Szkoła

$
0
0

Od zimy pracuję nad książką o jabłkach. Jabłko jest tematem przewodnim wszystkich przepisów, które się tam znajdą. 
Napisałam wszystkie receptury, stylizowałam dania. Powstały już wszystkie zdjęcia do książki, które tym razem robiliśmy w większym gronie.
Żeby zrobić część z nich, pojechaliśmy do Starej Szkoły na Wzgórzach Dylewskich, prowadzonych przez Ewę i Jacka Tracz, którzy sprawili, że przez kilka dni czułam się jak w raju.
Mieszkałam w budynku z 1890 roku, mogłam korzystać ze wszystkich skarbów, jakie się w szkole znajdowały - przedwojennych mebli, starych naczyń, najprawdziwszego pieca, do którego dorzucało się drwa, szklarni, w której kiełkowała wiosna.
Gospodarze karmili nas przygotowanymi przez siebie specjałami: marynowanymi śledziami, serami, przetworami (nic nie smakuje tak fantastycznie jak domowy ketchup), robili nawet swoje masło i jogurty.
Zachwycałam się słojami z suszonymi kwiatami bzu, lipy czy mięty. Podziwiałam nalewki i... nowoczesne urządzenia w kuchni, która wbrew wszystkiemu, co człowiek sobie wyobraża jadąc do takiego miejsca, jest w pełni profesjonalna i świetnie zorganizowana.
Jak wspaniale było przy śniadaniu marzyć o sałatce jarzynowej, by kilka godzin później zobaczyć, jak ktoś dla nas ją przygotowuje.
W Starej Szkole jest tylko pięć pokoi, a właściciele nie narzekają na brak gości. Trudno się dziwić.
Jeśli tylko będziecie mieli okazję ich odwiedzić - polecam gorąco.

Planowany termin wydania książki: przed wakacjami 2014
Deser z kruszonką, który przygotowałam do wstawienia do piekarnika i sfotografowania
Kredens, który właściciele znaleźli w garażu i odrestaurowali
Tony jabłek, jakie obieraliśmy...
Bibioteka przy kominku
Bułki z jabłkami, które piekłam do książki
Sorbet z kwiatami czarnego bzu, który też pojawi się w książce


Dom Gościnny
Stara Szkoła

Wysoka Wieś 27
14-100 Ostróda
tel. 089 647 15 23
adresy email:
ewa@dylewska.pl
jtracz@interia.pl

Sernik z mango II

$
0
0

Tęskniłam za domowym sernikiem.
Ostatnio wszystko, co upiekłam, znikało szybciej, niż mogłam zrobić zdjęcia, więc nadrabiam zaległości.
Moja córka, lat 10, nagle odkryła przyjemność w gotowaniu i niemal codziennie prosi o "lekcję gotowania i pieczenia". "Ale nie tak, że ty wszystko robisz. Ty mówisz, co i ja wszystko robię, zgoda?". Zgoda, odpowiadam.
Uczymy się robić proste rzeczy, dania, które lubi najbardziej. Panierowany camembert, placki, makarony i niezliczone blachy brownies.
Kiedy upiekłyśmy sernik z mango, uznała, że jest pyszny, że smakuje jak "sernik z bobovitą". Hmn. Bobovita była kiedyś pierwszym krokiem do nakłonienia jej do spróbowania jakichkolwiek owoców. Dochodzę więc do wniosku, że nie jest źle ;)
Przygotowanie tego sernika jest banalnie proste. Od pewnego czasu większość swoich serników piekę w niskich temperaturach, dzięki czemu ciasto ma delikatną, kremową konsystencję.


To mój drugi przepis na sernik z mango. Poprzedni piekłam mniej więcej rok temu i wyglądał tak: link
Tym razem zależało mi na lżejszej, ale bardziej owocowej konsystencji. Użyłam więc innego sera i więcej pulpy z mango. Żeby uprzedzić pytania o pulpę, sfotografowałam opakowanie. W składzie pulpy jest mango i kwasek cytrynowy. Kupiłam ją w sklepie Samira, w Warszawie. Sądzę, że jest dostępna w wielu sklepach z żywnością arabską.

Sernik z mango II

1 kg twarogu (polecam któryś z twarogów w wiaderku, powinien mieć dość płynną konsystencję)
6 jajek
200 g cukru
2 łyżki mąki ziemniaczanej
500 g pulpy z mango (300 do masy, 200 do polewy)
2 łyżki śmietany 36% (na wierzch)

na spód: 150 g biszkoptów, zmiksowanych na proszek


tortownica: 26 cm

Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Tortownicę wyłożyć papierem. Posmarować delikatnie masłem, wsypać okruszki biszkoptów. Dokładnie wyrównać powierzchnię.
Ser zacząć miksować na niskich obrotach, dodając stopniowo cukier, następnie po jednym jajku, później (stopniowo) pulpę z mango, a na końcu mąkę.
Masę miksujemy niezbyt długo, tylko do połączenia składników.
Masę wlać do tortownicy. Wstawić do piekarnika, zmniejszyć temperaturę do 150 st C. Piec 20 minut. Następnie zmniejszyć do 120 st C i piec ok. 2 h. Po 1,5 h sprawdzamy stopień upieczenia: brzegi powinny być ścięte, środek może się delikatnie ruszać. (Stężeje podczas stygnięcia i chłodzenia).
Ok 15 minut przed wyłączeniem piekarnika, 200 g musu z mango wymieszać ze śmietanką i polać wierzch. W piekarniku trzymamy tylko do czasu, aż delikatnie stężeje (max 15 minut).
Upieczony sernik zostawiamy w piekarniku (wyłączonym) do ostygnięcia, następnie chłodzimy w lodówce przez noc.
Wierzch jeszcze ciepłego sernika można posypać pokrojonym, suszonym (lub świeżym) mango, jak na zdjęciu.
Smacznego!


O produktach sentymentalnych - miód od Państwa Stańskich

$
0
0


Wychowałam się na warszawskim Grochowie.
W moim bloku mieszkało więcej ludzi starych niż dzieci. Na klatce schodowej codziennie mijałam sąsiadki po sześćdziesiątce*. Żeby spotkać rówieśnika, zbiegałam na dół na podwórko, gdzie przy starej karuzeli debatowaliśmy nad tym, czy lepiej mieć chomika czy świnkę morską.
W tamtych czasach, oprócz pospolitych kundelków, ludzie hodowali jamniki, spaniele, pudle i owczarki niemieckie, zwane wilczurami. Czasem ktoś mógł pochwalić się bokserem z uporem maniaka noszącym w pysku cegły.
Zawsze, kiedy przychodzi wiosna, przypominam sobie swoich dawnych sąsiadów i ze smutkiem porównuję uprzejmość sąsiedzką do braku jakiegokolwiek kontaktu z sąsiadami w obecnych czasach.
Wyglądam przez okno - wielkie podwórze zostało podzielone na kilka małych podwórek, zniknęły huśtawki i piaskownice. Zakaz gry w piłkę, zakaz biegania, zakaz tego i tamtego.
Jakby w okolicy w ogóle nie było dzieci. Żadnych.
Przypominam sobie, jaką awanturą w domu kończyło się kiedyś niepowiedzenie sąsiadowi "dzień dobry", nawet jeśli ten sąsiad mieszkał cztery klatki dalej. Brakuje mi tego.
I to właśnie wiosną przychodzą wspomnienia tamtych czasów, kiedy biegałam po podwórku z kanapką posmarowaną parykarzem. Albo z grubymi pajdami chleba ze śmietaną i cukrem.
W szafce lub kredensie zawsze mieliśmy słoje z miodami - gęstymi, kwiatowymi, które wybierało się łyżeczką.
"Elizko, nie wkładaj brudnej łyżeczki do słoika z miodem, bo się zepsuje!" przestrzegała Babcia, choć pamiętam, że niespecjalnie lubiłam stosować się do tego (podobnie, jak i do innych) zakazu.

Pierwsza pajda: miód mniszkowy, kolejna: malinowy, ostatnia: wielokwiatowy

Od kiedy sięgnę pamięcią, miody w naszym domu kupowało się u Pana Stańskiego. Sąsiada, który mieszkał niedaleko i był pasjonatem pszczelarstwa.
Jako dziecko marzące o byciu weterynarzem, spędziłam godziny (ba, setki godzin!) na słuchaniu jego opowieści o pszczołach, ulach, wędrownych pasiekach. Miody zamawiało się bezpośrednio u niego, potem Mama wysyłała mnie na bazar przy Wiatracznej, gdzie w drewnianej, świerkowej budce sprzedawał Pan Stański lub jego żona.
Wyjątkowo upodobałam sobie w tamtych czasach ziołomiody: sosnowy i rumiankowy, nie bardzo chcąc słuchać, że o wiele lepsze są tradycyjne miody: lipowe, spadziowe czy akacjowe.
Nigdy nie zapomniałam smaku letniej wody wymieszanej z cierpkim sosnowym ziołomiodem i świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny.
Od tamtej pory minęło wiele lat, a w firmie Pana Stańskiego nastąpiła zmiana pokoleń i sklepem, w którym sprzedaje się dziś miody, zajmuje się jego wnuk, Piotr, którego znam od zawsze. Wychowaliśmy się na jednym podwórku.
Sklep z miodami ma dziś ponad 50-letnią tradycję, a w swojej ofercie sprzedaje miody z własnej pasieki, ale też pyłek pszczeli, nalewki, miody pitne, kosmetyki na bazie miodu. Gdyby ktoś postanowił zostać pszczelarzem, również może tam się udać, kupi tam wszystko, czego potrzebuje pszczelarz:)
Polecam gorąco, ten miód wciąż smakuje tak, jak dawniej. Nie jest miodem z pierwszych stron gazet, nie ma go wszędzie. Ale robią go wciąż ci sami pasjonaci i pszczoły, które wędrują z pasiekami zbierając to, co najlepsze.

Sklep z miodami: STANPOL
ul. Niekłańska 48 lokal u1
Warszawa
godziny otwarcia: pon-pt 10-18, sobota: 10-14
www
Facebook

Sklep sprzedaje też wysyłkowo.
Informacje można uzyskać: kontakt@sklepzmiodem.pl lub telefonicznie: (22) 617 10 80.

*dziś sześćdziesiąt wydaje się niewiele, ale wtedy trzydzieści to już było baaaaaardzo dużo;)

Dulce & Banana

$
0
0

Przepis na to niezwykle dobre ciasto pochodzi z książki Lorraine Pascale "Fast, Fresh and Easy Food".
Na miękkim, puszystym, lekko karmelowym cieście, warstwa skarmelizowanych bananów, czyli gratka dla prawdziwych karmeloholików.
Smakuje po prostu wspaniale, jeszcze ciepłe, wyjęte prosto z piekarnika.
Z powodzeniem można upiec je również w formie muffinów. Zamiast bananów, świetnie sprawdzą się też inne owoce, ale warto pamiętać, żeby nie były zbyt soczyste, bo nadmiar soku może spowodować, że ciasto niewystarczająco się upiecze.



Dulce& Banana
/przepis, lekko zmodyfikowany z książki Lorraine Pascale/

Wierzch:
50 g masła
50 g cukru

Ciasto:
150 g miękkiego masła
120 g cukru
4 jajka
łyżeczka ekstraktu z wanilii
175 g mąki orkiszowej jasnej (w oryginalnym przepisie było 100 g pszennej, samorosnącej i 75 g pszennej razowej)
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki mielonego imbiru
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżka melasy
szczypta soli

Banany:
2 średniej wielkości, pokrojone w krążki


Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Kwadratową formę o boku 20 cm wyłożyć papierem do pieczenia.
Zrobić wierzch: masło skarmelizować z cukrem w garnuszku. Wlać do formy.
Na karmelu ułożyć plasterki bananów, a w tym czasie zrobić ciasto:
Masło zmiksować z cukrem na puszystą masę. Kiedy masa będzie jasna, miksować dodając po jednym jajku, następnie wanilię i mąkę wymieszaną z suchymi składnikami.
Masę wlać na wierzch bananów.
Wstawić do piekarnika, piec 35-45 minut.
Smacznego!









Viewing all 168 articles
Browse latest View live