Quantcast
Channel: White Plate
Viewing all 168 articles
Browse latest View live

Precle

$
0
0


Brak czasu w tygodniu sprawia, że kiedy mam coś upiec, wybieram proste bułki albo chleby, które rosną, kiedy nie ma mnie w domu. I może właśnie dlatego, gdy nadchodzi weekend, wybieram coś, czego wcześniej nie robiłam, coś, co wymaga więcej uwagi albo czasu. 
Z pieczeniem chleba jest podobnie jak z nauką języków obcych: w pewnym momencie człowiek czuje, że umie się już porozumiewać, swobodnie czytać i pisać, ale chciałby pójść o krok dalej.
Ja mam ciągle marzenie: kurs we francuskiej Le Cordon Bleu. Wierzę, że kiedyś się spełni, jak spełniają się inne marzenia :)
W zeszłym tygodniu wałkowaliśmy i zwijaliśmy croissanty, których było na tyle dużo, że część surowych, wyrośniętych rogalików, zamroziliśmy i wypiekamy je teraz w tygodniu, przed wyjściem do pracy i szkoły. Wystarczy 20 minut, żeby mieć na talerzu najlepszego croissanta w mieście.
Dziś postawiłam na precle. Ostatnio jestem fanką cydru, a precle wyjątkowo mi do niego pasują.


Precle zrobiłam na podstawie przepisu Richarda Bertineta. Zaleca on wykorzystanie przygotowanego wcześniej ciasta, które w połączeniu z innymi składnikami pozwala uzyskać lekko ciągnące, sprężyste precle. Zmieniłam tylko technikę formowania, bo z zalecanej przez autora długości ciasta, nijak nie można było uzyskać takiego kształtu. Dodałam też nieco więcej wody.
Przygotowania zaczęłam dzień wcześniej, ciasta zrobiłam więcej, by wykorzystać je do innego przepisu, na bagietki.
A więc zaczynamy:

Precle:


Dzień 1:

5 g świeżych drożdży
250 g mąki pszennej
5 g soli
175 g wody

Wszystkie składniki połączyć. Przykryć folią i odstawić na minimum 6 godzin (w lodówce do 48h). Ciasto powinno podwoić objętość.

Dzień 2:

Do ciasta z poprzedniego dnia dodać:

250 g mąki pszennej
5 g świeżych drożdży
7 g drobnego cukru
5 g soli
25 g masła
50 ml mleka
50 ml wody (dodałam ok. 70 ml - wodę radzę dodawać stopniowo, w trakcie zagniatania ciasta)

Do posmarowania: 1 jajko wymieszane ze sczczyptą soli i odrobiną kawy rozpuszczalnej (kawa jest opcją)

Wszystkie składniki połączyć w misce i zagnieść ciasto, które będzie dość twarde (ale jednocześnie nie może być zbyt suche, by dało się później je formować). Przełożyć do miski, przykryć folią i odstawić na godzinę.
Ciasto podzielić na 6-8 porcji. Z każdej uformować wałek długości 35 cm.
Uformować rogale - najpierw rolujemy wałek w kształt serca, następnie zwijamy dwa końce ciasta i delikatnie przyklejamy je do wierzchu precla.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia, ułożyć na niej precle zachowując 3-4 cm odstępy. Posmarować jajkiem. Odstawić na godzinę.
W tym czasie nagrzać piekarnik do 250 st C.
Po godzinie jeszcze raz posmarować jajkiem, posypać solą, kminkiem, sezamem.
Wstawić do piekarnika, zmniejszyć temp. do 230 st C i piec ok. 12 minut. (Moje piekły się 20, przyp. L).
Ostudzić na kuchennej kratce.

Smacznego!

A fanom precli i bajgli polecam jeszcze mój inny przepis, na bajgle właśnie: Przepis na bajgle




Chleb Kena i książka "Flour Water Salt Yeast"

$
0
0
W moim życiu, dzięki blogowi, pojawiają się inspirujący ludzie, których kiedyś mogłam znać tylko z widzenia albo ze słyszenia, a może z internetu.
Ludzie to największa nagroda za prowadzenie tego bloga. W ciągu tych kilku lat poznałam tyle osób, które wniosły do mojego życia wiele radości. Począwszy od czytelników, poprzez uczestników (głównie uczestniczki :) warsztatów, dzięki którym zrozumiałam, że to, co robię, ma sens, na spotkaniach kończąc.
Nie wierzę tym, którzy mówią, że internet zabił kontakty międzyludzkie, że dziś są one jedynie powierzchowne i niewiele warte. Bywa i tak. Ja mam inne doświadczenia.
Wiele relacji nawiązanych dzięki zainteresowaniom, które przerodziły się w pracę, ma się świetnie i trwa latami.
Dostaję listy od właścicieli moich ulubionych cukierni nie dlatego, że czegoś ode mnie chcą, ale dlatego, że chcą ze mną się czymś podzielić albo o czymś porozmawiać. Recenzuję książki przed ich ukazaniem się drukiem, fotografuję piękne dania, rozmawiam z szefami kuchni albo właścicielami-pasjonatami, którzy kolekcjonują całkiem zaskakujące przedmioty, które mogą wzbudzać jedynie zachwyt. Blog nie jest redakcją zależną od wpływów reklamodawców czy naczelnych, więc mam wolność, która pozwala mi cieszyć się tym, co robię, już tyle lat.
Jesień zawsze obfituje w wiele premier nowych książek kucharskich. Dużo się dzieje, czasem szkoda iść spać, tyle jest do czytania i oglądania.
Kilka dni temu miałam okazję wpaść do domu, w którym gospodarze, podobnie jak ja, kochają gotować i w pewnej chwili zeszliśmy na temat pieczenia chleba i lektur, które mieli na ten temat.
Flour Water Salt Yeast, bo o niej mowa, akurat była książką, o której wiedziałam, ale nie kupiłam. Pożycz ją, jeśli chcesz - powiedziała K.
Doceniam ten gest, sama bardzo rzadko pożyczam swoje książki, bo prawie nigdy do mnie nie wracają z powrotem.
Wieczorem zaczęłam czytać, w środku nocy zaczęłam przygotowywać pierwszy zaczyn na chleb z tej książki. Zainspirował mnie autor, Ken Forkish, który po 20 latach pracy w Dolinie Krzemowej, wpadł na pomysł własnej piekarni. Najpierw się okazało, że miasteczko, w którym mieszka, nie chce "zatruwających powietrze pyłów z kominów piekarni", więc musiał sprzedać dobytek i wyruszyć na poszukiwanie innego, bardziej przyjaznego miejsca. Wprawdzie je odnalazł w Oregonie, ale początki nie były optymistyczne: spalone bochenki chleba, zakwas, którego nie dało się ujarzmić, który żył własnym życiem, klienci narzekający na wysokie ceny i zbyt późne pojawienie się na półkach porannych bagietek, chroniczne zmęczenie i strach przed bankructwem. Przypomnijmy, że był to człowiek po kilkudziesięciu latach w korporacji, który raczej nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Ale, jak to w życiu bywa, pojawili się ludzie, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń: restauratorzy chętni do podzielenia się swoją wiedzą i doświadczeniem, gotowi na to, by pozwolić mu na prezentacje jego produktów w swoich restauracjach i klienci, którzy docenili wysiłek i trud, jaki wkładał w pracę.



50% chleb z mąką pełnoziarnistą, na bidze, pieczony w żeliwnym garnku
/przepis wg książki, uproszczony przeze mnie/

Z podanego przepisu wyjdą 2 bochenki. Ja podzieliłam składniki na pół i upiekłam jeden. Zależało mi na dużej ilości skórki, więc wykorzystałam do pieczenia większy garnek żeliwny o pojemności 4,5 litra, dlatego mój chleb jest niższy niż oryginał.

Biga (czyli zaczyn):
500 g mąki pszennej
340 g wody
0,4 g drożdży suszonych instant

Wszystkie składniki wymieszać i odstawić na 12-14 godzin.

Następnie dodać:

500 g mąki pełnoziarnistej (użyłam ekologicznej mąki graham, typ 1850)
460 g wody w temp 38 st C
22 g soli
3 g drożdży suszonych instant

Ze składników zagnieść ciasto - można to zrobić mikserem. Ciasto będzie dosyć luźne. Odstawić je pod przykryciem aż podwoi objętość (wg książki są to 3-4h, moje urosło w 1h).
W tym czasie trzykrotnie je złożyć (co pół godziny wg przepisu, ja złożyłam je raz).
Koszyczek do wyrastania chleba wyłożyć ściereczką dokładnie wysypaną mąką (najlepiej pszenną). Przełożyć do niego lekko uformowane ciasto. Przykryć ściereczką, wierzch oprószyć mąką i poczekać aż wyrośnie (wg przepisu 3h, mój rósł 1 h).
Garnek żeliwny o pojemności 3,5-4,5 litra (w mniejszym chleb będzie wyższy) wstawić do piekarnika nagrzanego do 250 st C i ogrzewać go przez ok. godzinę.
Wyrośnięty chleb przełożyć do garnka, przykryć przykrywką i wstawić do piekarnika na 20 minut.
Po tym czasie zdjąć przykrywkę i dopiekać kolejne 20-30 minut, aż skórka będzie brązowa.
Po upieczeniu studzić na kuchennej kratce.
Kroić dobrze wystudzony.

Uwaga:Garnek jest maksymalnie gorący, należy zachować ostrożność na każdym etapie pieczenia. Jeśli garnek posiada plastikowe elementy np. w przykrywce - należy je wcześniej odkręcić.
Warto też sprawdzić w instrukcji obsługi, do jakich temperatur producent zaleca nagrzewanie garnka.
O samym garnku żeliwnym i więcej przepisów znajdziecie w Pracowni Wypieków: tutaj


Jeziorany

$
0
0

Czas zatrzymał się tu jakieś trzydzieści lat temu. Albo i dawniej. Nocą jest tak ciemno, że nie widać nic. Próbuję zasnąć, ale ciszę przerywa co kilka minut muczenie krowy. I tak do rana. Jako mieszczuch uświadamiam sobie, co to znaczy: trzeba wstać i pójść sprawdzić, dlaczego hałasuje. Dla mieszczucha problemem bywa kot, który nocą szaleje w przedpokoju mieszkania. A co dopiero mieć kilka takich krów, które muczą z sobie tylko znanych powodów?
W takich miejscach mam zawsze refleksje, które na nowo uświadamiają mi, ile trzeba pracy i wysiłku, żeby wyhodować jabłka w sadzie, zboże na mąkę czy krowę, która da mleko, by barista w ulubionej kawiarni przygotował nam espresso macchiato.
Spaceruję po sennym miasteczku, po wąskim dziurawym chodniku, patrzę na ogłoszenia o pracę: kierownika tartaku zatrudnię, próbuję się dostać do XIV-wiecznego kościoła (niestety zamknięty, można popatrzeć sobie przez szybkę), pokazuję córce pozostałości cmentarza - zaledwie kilka zarośniętych mchem i wysoką trawą grobów, dwie połamane tablice. Jakie to smutne, że nikt o nich nie pamięta - mówi ona. 
Bez trudu znajdujemy jedyną w miasteczku restaurację z domowymi obiadami Zestaw dnia 10 zł. I natychmiast uzależniam się od ich zupy pomidorowej, jedynej słusznej, z makaronem. 
Przychodzimy codziennie, obserwując stałych klientów: Zbyszek, takie suche są dzisiaj te ziemniaki, nie możesz mi ich czym polać? Próbujemy racuchów, obserwujemy jak z Range Rovera na warszawskich rejestracjach wysiada dwóch grubasów, by zjeść zestaw dnia. 
A potem piekarnia, w której odkrywam smaki mojego dzieciństwa, którymi zajadałam się będąc na wakacjach na Podlasiu: Ciastko Omlet przełożone kremem z bitą śmietaną, kruche ciasteczka z marmoladą. Na początku kupuję tylko 10 sztuk a nuż okażą się niedobre. Ale kolejnego dnia wracam po pół kilo czytając w piekarni ich skład: mąka, cukier, jajka, margaryna. Nie ma E, nie ma aromatów identycznych z naturalnymi. Pewnie dlatego są takie dobre.
I chleb. Taki sam, jak kiedyś.
Ogarnia mnie nostalgia i smutek: w Warszawie codziennie się cieszę rozwojem stolicy. Nowymi drogami rowerowymi, nowymi kawiarniami, inicjatywami, które sprawiają, że czuję się obywatelką świata.
Tu czas stanął w miejscu, wydaje się, że miasteczko tkwi w jakimś marazmie, pozbawione gospodarza i pomysłu na to, co zrobić by było piękne, godne krajobrazu, w którym jest położone.
Dochodzę do wniosku, że jednak prawdziwy ze mnie mieszczuch, który chętnie wraca do miejskiego gwaru na ulicy, targów warzywnych, gdzie przepychają i kłócą się ludzie.
Do zobaczenia w Warszawie:)

Śledzie w śmietanie

$
0
0

Są chyba smaki, do których trzeba dorosnąć, żeby docenić je i polubić. Czasem zauroczenie nimi bywa przypadkowe i bywa, że to, czego nie jem i nigdy nie spróbuję, nagle staje się smakołykiem. Tak było ze śledziami. Nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek je polubię i będę w stanie jechać na drugi koniec miasta, żeby zjeść takie, na które akurat mam ochotę.
Kilka lat temu zrobiłam je dla kogoś. Tematem przewodnim kolacji była kuchnia polska i rosyjska, a ja byłam gospodynią i uznałam, że do blinów gryczanych sałatka ze śledzi po prostu musi być. Oczywiście, że nie zamierzałam jej próbować, ale tak się stało, że przed kolacją postanowiłam zrobić kilka zdjęć przygotowanym przeze mnie potrawom.
Ułożyłam na talerzu ciepłe bliny, na blinach śledziową sałatkę, uznałam, że skoro nasi przodkowie tak robili, i ja wleję do kieliszka schłodzoną wódkę. Przy którymś ze zdjęć, przeplatające się ze sobą smaki ciepłych blinów, śmietany, ryby, przypraw korzennych i wódki (której, notabene wcześniej nie piłam) sprawiły, że sięgnęłam po kęs. I przepadłam. To było oczarowanie, połączenie idealne.
Pamiętam tylko, jak podczas tej kolacji zastanawiałam się, czy na dnie żeliwnego garnka z blinami, zachowa się choć kilka, bym mogła zjeść je następnego dnia rano. Na próżno. To danie okazało się strzałem w dziesiątkę i goście z rąk do rąk przekazywali sobie gorący garnek i śledzie.
Od tamtej pory stałam się wielbicielem śledzi, ale najchętniej tych w najprostszej postaci, gdzie kilka najlepszej jakości składników i drobne sztuczki sprawiają, że mam danie dla mnie idealne.
Nie dla mnie śledzie w majonezie, z ananasem czy inne wynalazki.
Jedne z najlepszych jadłam kiedyś w restauracji w Szczecinie, popijane schłodzoną Starką.


Podstawą są dobre śledzie, najlepiej z beczki, tłuste i mięsiste, które kroję na kęsy. Po drugie cebula - sparzona wrzątkiem, odstawiona na durszlaku, by straciła swą ostrość i zmiękła. Jabłka to rzecz gustu - wybieram często te lekko słodkie, miękkie.
I delikatnie kwaśna, płynna śmietana, którą czasem łączę z odrobiną oleju rzepakowego albo lnianego.
Tak podane śledzie najlepiej smakują z ugotowanymi w mundurkach ziemniakami, ale czasem jem je po prostu na pajdzie dobrego chleba na zakwasie.
Co ciekawe, jeśli zajrzycie do dowolnej książki z przepisami kuchni polskiej, będą się one różniły tylko nieznacznie: proporcjami jabłek, cebuli i śledzi. Doborem przypraw bądź też metodą przygotowania. Musicie znaleźć swoją ulubioną. 

Śledzie w śmietanie
ilość: 2 średnie porcje

4 duże śledzie z beczki
1 średniej wielkości jabłko ze skórką
1 średniej wielkości cebula (może być dowolna, często używam białej)
1 łyżeczka nasion gorczycy
opcjonalnie: mały kawałek kory cynamonu
pół łyżeczki goździków
3 listki laurowe
5-6 nasion ziela angielskiego
jeden mały chlust oleju lnianego lub rzepakowego (opcjonalnie)
do podania: śmietana 12 lub 18%

Śledzie przełożyć do szklanej miski, zalać zimną wodą i moczyć przez 2 godziny. Podczas tego czasu, trzykrotnie zmienić wodę na czystą.
Cebulę obrać i pokroić w cienkie piórka. Przełożyć na durszlak i zalać wrzątkiem. Odstawić.
Wymoczone śledzie przełożyć na ręcznik papierowy, na wierzchu ułożyć drugi kawałek ręcznika i dokładnie osuszyć śledzie.
Pokroić je na kęsy i przełożyć do miski.
Połowę cebuli utrzeć z ceramicznym lub szklanym moździerzu i wymieszać ze śledziami. Dodać przyprawy i olej. Wymieszać z resztą cebuli, zetrzeć jabłko na grubych oczkach tarki i również dodać do miski. Wymieszać. Przykryć folią i odstawić do lodówki, by się "przegryzły" przez kilka godzin lub całą noc.
Podawać z gorącymi ziemniakami albo blinami (Przepis na bliny jest tutaj), z odrobiną kwaśnej śmietany.

Smacznego!



Brioszki z rodzynkami pieczone w prodiżu

$
0
0

Kiedy dni stają się krótkie i zimne, nadrabiamy filmowe zaległości i oglądamy wszystko to, na co latem brakowało czasu.
Od kiedy kilka miesięcy temu kupiłam sobie prodiż, relikt mojego dzieciństwa, wieczorem, zanim pójdę spać, piekę bułki.
Film wyznacza rytm pieczenia: zagniatam ciasto, idę oglądać, mniej więcej w połowie robię krótką przerwę, by uformować i włożyć bułki do prodiża. Pół godziny później są gotowe do wypieku. I choć wiem, że to niezdrowe, to zazwyczaj na koniec seansu wskakuję do łóżka z tacą gorących bułek, lekko solonym masłem i słoikiem powideł.
Zawsze zostaje kilka na rano, żeby zabrać do szkoły albo zjeść na śniadanie.


Tradycyjne brioszki zawierają bardzo dużą ilość masła i wymagają długiego czasu wyrabiania i wyrastania. Zrobiłam je tym razem trochę na skróty, zmniejszając ilość tłuszczu i dodając rodzynki, które wcześniej moczyły się przez dobę w czarnej herbacie Earl Grey. Polecam gorąco.
Polecam jeszcze inne moje przepisy na brioszki, które są tutaj:
Brioche 1
Brioche 2
Brioszka piernikowa
Brioszki z czekoladą


Brioszki z rodzynkami:

350 g mąki pszennej chlebowej
1 łyżeczka soli morskiej
30 g cukru
3 jajka
40 ml mleka
30 g świeżych drożdży
60 g masła, zimnego

100 g rodzynków namoczonych 12h wcześniej w szklance mocnego naparu czarnej herbaty (np. Earl Grey) i odsączonych na sicie

Do posmarowania wierzchu: jajko rozbełtane z łyżką wody, opcjonalnie: cukier

Mąkę wymieszać z solą i cukrem.
Jajka rozbełtać w miseczce.
W mleku rozpuścić drożdże, połączyć z mąką i jajkami. Zagnieść ciasto - dość luźne. Na końcu dodać masło pokrojone w kostkę i dokładnie wyrobić je z ciastem.
Ciasto będzie gładkie i lśniące, ale dosyć luźne (nie może być płynne).
Odstawić w misce przykrytej folią aluminiową na ok. godzinę.
Następnie dodać rodzynki, delikatnie wgnieść je w ciasto. Odstawić na 15 minut.
Ciasto podzielić na 8-10 kawałków i z każdej formować okrągłą bułeczkę.
Jeśli pieczemy w prodiżu: jego spód należy wyłożyć papierem do pieczenia, ułożyć bułeczki, pomiędzy każdą z nich włożyć kawałek papieru, by nie skleiły się podczas pieczenia. Przykryć prodiż pokrywą i poczekać, aż bułki wyrosną (zajmie to 30-60 minut) i wyraźnie powiększą swoją objętość. Posmarować jajkiem.
Włączyć prodiż i piec 15 minut (opcja: góra-dół).
Jeśli pieczecie w piekarniku: pomiędzy bułkami trzeba zostawić 5-6 cm odstępy, a przed wstawieniem ich do pieczenia, nagrzać piekarnik do 180 st C.
Piec ok. 15 minut. 

Kilka zdjęć z mojej kuchni

$
0
0

Zawsze lubię zaglądać do kuchni innych, postanowiłam więc pokazać Wam fragment mojej, w której nieustannie coś przestawiamy, chowamy, wynosimy, przepakowujemy. Mieszkamy w wynajętym mieszkaniu, nie mogę więc specjalnie poszaleć, ale cieszę się, że kuchnia, z której korzystam jest jasna, prosta i oddzielona od reszty mieszkania.
Mieszkamy w przedwojennej kamienicy, której okna wychodzą na stare, wysokie drzewa, dzięki którym mogę obserwować zmieniające się pory roku. W środku miasta cieszę się tym, że sikorki są tu na tyle odważne, by skubać zostawione im na balkonie jedzenie.
Przeprowadzki ostro dają mi w kość, bo to, czego mam najwięcej, to książki. Zero telewizora, ciężkiego sprzętu, regałów.


To miejsce, które mam od niedawna: kącik piekarniczy. Tu zgromadziłam najpotrzebniejsze gadżety, z których korzystam, kiedy piekę. Kilka rodzajów dobrze opisanej mąki, koszyki do wyrastania chleba, żeliwne garnki, mikser i kamień do pieczenia. W szufladach: waga, termometr cukierniczy, miarki, papier do pieczenia, folia spożywcza i aluminiowa.
Na blacie, z prawej strony, stoi zakwas żytni tuż po dokarmieniu. 
Powierzchnia blatu, teoretycznie niewielka, pomaga mi swobodnie zagniatać ciasto, a kiedy jest taka potrzeba, ustawiam na niej prodiż.
Z lewej strony jest piekarnik, mogę więc bez problemu wstawić do niego przygotowane ciasto czy wyrośnięty chleb.

Część z kolekcji desek drewnianych, które uwielbiam. Mam słabość do tych, które robi Jarek Berdak z I love nature. U niego kupuję też patery, których już kilka zebrałam. Niektóre z nich oddałam w prezencie bliskim osobom, którym chciałam podarować coś specjalnego.
Jarek jest czarodziejem, czasem spędzamy długie godziny dyskutując o gatunkach drewna: o ich strukturze, trwałości, o tym, czy są miękkie czy chropowate. A czasem upieram się, żeby w końcu zrobił dla mnie deskę ze starej gruszy, o której tyle razy wspominał.  Nie ma chyba pomysłu, którego nie potrafiłby zrealizować.
Kiedyś traktowałam deski po macoszemu, myjąc je w zmywarce. Dziś mam więcej respektu dla pracy, którą ktoś wykonał, żebym mogła się nimi cieszyć.
Szeroki parapet wymaga solidnego odmalowania, ale to dopiero wiosną.


Ściana nad stołem, do której przyklejam pocztówki i zdjęcia. Jedna przyjechała ze mną z samotnej podróży po Indiach, jedną dostałam od nieustająco inspirującej mnie, Marty Gessler, dwie z poznańskiej kwiaciarni Kwiaty i Miut, w której najchętniej bym zamieszkała, jedna z cukierni, jedna z książki o szalonych podróżnikach i zdjęcie z plaży.
Lubię świeże kwiaty, najchętniej kupuję je od starszego pana, który sprzedaje je nieopodal mojego domu. Wszystkie rośliny doniczkowe, jakie miałam, rozdałam przed przeprowadzką. Teraz czekamy na wiosnę:) 

Dziś w Dzień Dobry TVN :)

Biszkoptowe ciasto ze śliwkami. Najprostsze i najlepsze.

$
0
0

W tym roku wyjątkowo niecierpliwie czekam na święta. Jakbym zapomniała już o poprzedniej, ciężkiej zimie i śniegu, który tak wszystkim dał w kość.
Kupuję choinkowe dekoracje, powoli kończę kompletować prezenty, by tym razem zdążyć ze wszystkim przed czasem, żeby ostatnie tygodnie przed świętami spędzić z dala od dzikich tłumów w sklepach.
Jesień jest dla mnie zawsze najbardziej pracowitą porą roku. To właśnie teraz piętrzą się sprawy i projekty, zadania na już, najpóźniej na jutro.
Lubię ten czas wypełniony po brzegi, kiedy mam poczucie dobrze wykonanego zadania. Pracy zawodowej, która satysfakcjonuje i cieszy, pracy, która jest też pasją.
Lubię prowadzić warsztaty i lubię te chwile, kiedy zaczynamy i twarze, które już wcześniej widziałam. I te nowe, które często wracają.
Obok łóżka rośnie stos nowych książek kucharskich, z których część czeka na recenzję, a reszta jest zbiorem kulinarnych inspiracji i wyzwań. Doszłam do wniosku, że chcę iść dalej, wiedzieć więcej, być lepsza.
Znowu w moim domu pojawiają się dziesiątki toreb z mąką z nowych źródeł, które próbuję, testuję, z których piekę nowe bochenki. Zamawiam je wszędzie, szukam ich i pytam o nie.
Dołączam do towarzyskich kooperatyw, które szukają najlepszych dostawców.
Moja pasja wróciła do mnie ze zdwojoną siłą.
Nowa dzielnica okazała się być łaskawa, sąsiedzi lepsi niż mogłabym sobie wymarzyć. Nigdy nie sądziłam, że tak szybko można się zaprzyjaźnić z właścicielami najbliższych (w dodatku najlepszych) kawiarni. W środku miasta żyjemy trochę jak w małym miasteczku, gdzie każdy każdego zna i w razie czego popilnuje mu kota.
Jedyne, czego brakuje, to beztroskich dzieci biegających po dużych podwórzach. Wygląda na to, że czasy wspólnego przesiadywania na trzepaku, zabaw w chowanego i ganiania po podwórku aż do zmierzchu, przeszły do lamusa. Szkoda.
Ostatnio piekę w domu mało ciast. Jakoś tak wyszło, że najchętniej sięgam teraz po pajdy domowego, chrupiącego chleba, gotuję gary gęstych, warzywnych zup z kaszą i najchętniej wracam do dań z dzieciństwa (nie ma to jak pomidorowa z makaronem ugotowana na dobrym rosole, mamine leczo albo placki ziemniaczane).
Piątkowe zakupy na targu warzywnym i śliwki skłoniły mnie do zrobienia ciasta, jakie pamiętam z domu rodzinnego. Pomyślałam, że może upiekłabym coś nowego, przeszukiwałam książki z nadzieją, że znajdę coś, co będę chciała zrobić.
Jednak potrzeba maślanego biszkoptowego z dużą ilością węgierek pokonała myśl o tartach, drożdżowym czy jakimkolwiek innym.


Biszkoptowe ciasto ze śliwkami
Najprostsze i najlepsze.

185 g mąki pszennej
80 g masła, stopionego i ostudzonego
6 jajek (dużych, osobno białka i żółtka)
140 g drobnego cukru

700 g śliwek węgierek (przepołowionych, wypestkowanych)
do posypania: łyżka cukru trzcinowego plus łyżeczka cynamonu

Kwadratową formę do pieczenia o boku 24-26 cm posmarować stopionym masłem.
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Białka oddzielić od żółtek.
Białka ubić z 2 łyżkami cukru na sztywną pianę.
W drugiej misce utrzeć żółtka z pozostałym cukrem na kogel mogel.
Mąkę przesiać (koniecznie, dzięki temu ciasto będzie puszyste).
Do żółtek dodać 2 łyżki piany i dokładnie, ale delikatnie wymieszać.
Następnie mieszając szpatułką (nie mikserem!) dodać do żółtek na przemian masło i mąkę. Na końcu wmieszać pozostałą pianę z białek, starając się zachować strukturę piany (dzięki temu ciasto będzie puszyste).
Przelać do formy, na wierzchu ułożyć śliwki, rozcięciem do góry, posypać łyżką cukru wymieszaną z cynamonem.
Piec 45-55 minut.
Smacznego!



Nowe książki kucharskie 2013

$
0
0

Stos książek do recenzji na moim stole jesienią rośnie w wyjątkowo szybkim tempie. Wydawcy zwykle przed świętami starają się wypuścić na rynek nowe tytuły i nie inaczej jest w tym roku.
I choć kocham książki kucharskie przez cały rok, to wiem, że właśnie w tym czasie wielu z Was szuka ich na prezent. Mam nadzieję, że mój krótki przegląd nowości (który pisałam kilka godzin ;) pomoże Wam wybrać najciekawsze pozycje.
Wydawcy często zwracają się do mnie z propozycją konkursów dla czytelników. Zwykle, z powodu braku czasu, odmawiam, ale zastanawiam się, czy nie zrobić wyjątku na święta. Bylibyście zainteresowani książkowymi konkursami?



1. Podróż na sto stóp, Richard C.Morais
To pierwsza książka, której miałam przyjemność patronować. Szczególnie bliska memu sercu ze względu na temat Indii, który się w niej pojawia.
To fascynująca powieść rozgrywająca się w Bombaju, Londynie, Lumiere i Paryżu. Historia rodziny, która zmuszona opuścić Indie, próbuje odnaleźć swoją tożsamość z dala od kraju.
Główny bohater, Hassan Haji, który urodził się nad restauracją dziadka, od dziecka przejawia zainteresowanie kuchnią. Śledzimy jego losy począwszy od urodzenia, przez burzliwy okres dojrzewania aż po czasy dojrzałe.
Mnie uwiódł niezwykle plastyczny język tej powieści, który przypomniał mi styl mojej ulubionej Frances Mayes i jej dziennik Pod Słońcem Toskanii.
To książka z cyklu tych, których nie czyta się będąc głodnym. Dodatkowym jej walorem jest to, iż wydawca i tłumaczka zadbali o przypisy, wyjaśniające pochodzenie dań, przypraw, niektórych historycznych wydarzeń czy nazwisk.
Anthony Bourdain powiedział, że to "najlepsza powieść wszech czasów osadzona w świecie kulinariów". I trudno się z nim nie zgodzić.

Podróż na sto stóp, Richard C. Morais
Wydawnictwo Bellona 2013
tłumaczenie: Urszula Ruzik-Kulińska
Cena: ok. 30 zł


2. Uczta Lodu i Ognia
Wielbicieli świata Gry o Tron nie trzeba zapewne długo przekonywać do tej książki. Na początku zaznaczę, że nie napisał jej autor sagi, George R.R. Martin, ale dwie blogerki, którym dał swoje błogosławieństwo. Warto dodać, że autor Gry o Tron kosztował proponowanych przez nie dań. Zadbały one o kontekst historyczny przepisów, spędziły godziny na wertowaniu średniowiecznych receptur, niektóre z nich podając wprost i sugerując współczesne zamienniki trudno dostępnych składników.
Znajdziemy tu takie smakowitości jak Współczesne ciasteczka Aryi (ciasto francuskie połączone z kozim serem, jabłkami, miodem i przyprawami), Kurczaka w miodzie (z rodzynkami, miętą i octem jabłkowym), Średniowieczna zapiekana z rzepy (oryginał pochodzi z 1517 roku), Śniadanie w Winterfell (jajka, boczek, wiejski chleb, ostry ser, herbata miętowa).
Zanim książka trafiła do moich rąk, bałam się, że będzie ona zbiorem wydumanych receptur nie do zrealizowania we współczesnej kuchni, tymczasem mile mnie zaskoczyła.
Jest bogato ilustrowana, oprawiona w grubą okładkę i sygnowana przez jedno z najlepszych wydawnictw na polskim rynku.

Uczta Lodu i Ognia, Chelsea Monroe-Cassel, Sariann Lehrer,
Wydawnictwo Literackie, 2013
tłumaczenie: Łukasz Małecki
cena: 39,90 zł


3. Kuchnia Chińska według Goka
Gok Wan znany jest większości z nas z programów w brytyjskiej telewizji, w których zajmuje się modą i przebieraniem kobiet tak, by poczuły się piękne.
Sporym zaskoczeniem może się więc okazać jego zamiłowanie do dobrej kuchni i fakt, że potrafi gotować.
Jego książka kucharska jest zbiorem rodzinnych przepisów na dania kuchni chińskiej. Ja mam ją od niedawna i upatrzyłam sobie zwłaszcza Kaczkę po pekińsku z sosem śliwkowym.
Muszę Was lojalnie uprzedzić, że jeśli jesteście miłośnikami kuchni chińskiej, a nigdy nie gotowaliście w ten sposób w domu, zanim zrealizujecie pierwszy przepis z tej książki, czeka Was wyprawa do sklepu z żywnością azjatycką.
Gok Wan poświęca kilka stron książki na zapoznanie nas z produktami, jakich będziemy potrzebować: wśród powszechnie znanych, takich jak, czosnek, imbir czy dymka, znajdą się też mniej popularne w Polsce: wino i ocet ryżowy, chińskie kiełbaski, czerwony twaróg sojowy, liście lotosu, wietnamski papier ryżowy, itd, itp.
Jeśli już zrobimy zakupy, czeka nas uczta w postaci Świątecznego okonia morskiego z imbirem i dymką, Rozpływająca się w ustach glazurowana wieprzowina papy Wana, Letnie sajgonki z wieprzowiną (pokazane jak je zrobić krok po kroku), Paczuszki z pikantnym kurczakiem i krewetkami królewskimi. 
Czyli inspirująco i naprawdę po chińsku.

Kuchnia Chińska według Goka, Gok Wan
Wydawnictwo Albatros 2013
Tłumaczenie: Małgorzata Stefaniuk
Cena: 59,90 zł


4. Francuski Szef Kuchni, Julia Child
"Goście na lunchu nie wprawią cię w popłoch, jeżeli poznasz kilka godnych uwagi szybkich przepisów i dowiesz się, jak zrobić widowiskowy deser".
"Delektowanie się karmelowym budyniem jajecznym to z pewnością jedna z większych przyjemności w życiu. Delikatność kremu, wyrazisty smak wanilii i karmelu oraz brązowy syrop, którego nigdy za dużo - wszystko to tworzy prawdziwe bogactwo smaków".

Kiedy po raz pierwszy otworzyłam książkę Julii Child, pomyślałam o mojej "kulinarnej babci" Neli Rubinstein, której książkę "Kuchnia Neli" darzę wielkim sentymentem, mimo że nie ma ani jednego zdjęcia.
Obie panie prowadzą nas przez kulinarny świat za rękę, opowiadając o wszystkim, o co moglibyśmy zapytać. Każde danie jest poprzedzone opowieścią, wprowadzeniem, nawiązaniem do innego przepisu. "Podstawowe ciasto drożdżowe staje się ciastem na croissanty", "Hollandaise i Bernaise" czyli czym się różnią dwa popularne sosy, "Przyrządzanie gęsi", "Napoleonki - Millefeuilles".
To książka, którą po prostu musisz mieć. Wystarczy zapomnieć na chwilę o tym, że "każda książka kucharska musi mieć zdjęcie przy każdym przepisie", zatopić się w barwne opowieści, rady i smakowite przepisy, by poznać tajniki jednej z najlepszych (a może i najlepszej) kuchni świata. Nie przejmujcie się brakiem zdjęć. Tekst Wam to zrekompensuje.
Bez nadęcia i po ludzku. Gorąco polecam.

Francuski Szef Kuchni, Julia Child
Wydawnictwo Literackie 2013
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Cena: 39,90 zł


5. 15 Minut w Kuchni, Jamie Oliver 
Każda książka sygnowana nazwiskiem Jamiego Olivera jest dziś hitem. I choć Jamie nie kryje się z tym, że dziś przepisy te tworzy jego zespół, a nie on sam, każda nowa pozycja zaraz po publikacji trafia na listy bestsellerów. Po sukcesie 30-minutowych dań, przyszła pora na dania 15-minutowe.
Jesienią doczekaliśmy się jej polskiej wersji.
Jestem w fan clubie Jamiego: kupuję jego magazyn, od czasu do czasu oglądam programy, wypatruję jego nowych książek. Jestem fanką zdjęć Davida Loftusa, który od wielu lat fotografuje jego wszystkie książki.
Zacznijmy jednak od tego, że żadnego z przepisów w tej książce raczej nie da się zrealizować w 15 minut. W kuchni poruszam się dość sprawnie, pracuję szybko i mimo szczerych chęci, żadne z dań, jakich próbowałam według tych receptur, nie było gotowe w czasie poniżej 45 minut.
Po drugie: książka obfituje w posiłki inspirowane kuchniami świata, więc pojawia się w niej wiele składników, których próżno szukać w typowej polskiej spiżarni.
Sos worcester, pasta z pomidorów suszonych na słońcu, sos miętowy, kiszone cytryny... W dużym mieście, w delikatesach, być może łatwe do dostania, ale mieszkańcy mniejszych miast zapewne mogą nieźle się natrudzić w ich znalezieniu.
Tyle wad, przejdźmy do zalet książki:
Przepisy: Każdy z nich prezentuje pełnowartościowe danie: Bułeczki z rybą (plus puree groszkowe i sos tatarski) - to przepis na kotlety rybne w panierce, puree ziemniaczano-groszkowe i domowy sos tatarski; Burgery z sosem z czarnej fasoli plus makaron z warzywami i sałatka - przepis na burgery, makaron z warzywami i sałatkę z kasztanami wodnymi i czerwoną papryczką chili; Tajska laksa z kurczakiem i dynią piżmową - przepis na smażonego kurczaka i laksę składającą się z... 17 składników.
Na koniec jeszcze jeden minus: kostki rosołowe... Wprawdzie Jamie nie poleca konkretnej marki, to jednak odchodzi od dotychczasowego pokazywania szybkich dań, które można zrobić niemal od ręki z tego, co mamy w lodówce i domowej spiżarni. Na szczęście przepisów z kostką jest tu niewiele i pocieszam się, że zawsze można zastąpić je kostkami eko.
Książka warta uwagi, ja jednak czekam na polską edycję: "Save with Jamie".

15 Minut w Kuchni, Jamie Oliver 
Wydawnictwo Insignis 2013
Tłumaczenie: Maria Brzozowska
Cena: 69,99 zł


6. Polskie Piwa. Leksykon. Marcin Cichoński.
"Dawno, dawno temu, w czasach, gdy nie istniały korporacje i koncerny, niemal w każdym polskim mieście działał browar. Był większy lub mniejszy, warzył piwo lepszej lub gorszej jakości, ale istniał. Większość z tych browarów stanowiły małe rodzinne firmy, zaopatrujące okoliczne karczmy i wyszynki, czasem butelkujące swoje produkty i wysyłające je do dalszej sprzedaży. O skali tego fenomenu może świadczyć fakt, że w XVII wieku w Krakowie istniało aż 35 małych lub średnich browarów - i wszystkie z ekonomicznego punktu widzenia miały rację bytu. Piwowarstwo było jednym z najbardziej szanowanych cechów, a mistrzowie tej sztuki byli sowicie opłacani przez możnowładców, którzy zawsze chcieli mieć pod ręką kufel dobrze uwarzonego piwa"/ze wstępu autora/

To książka, która ukazała się w ubiegłym roku, ale przeszła nieco niezauważona, a szkoda.
W Polsce jest dziś prawdziwy boom na małe browary, piwa robione przez zapaleńców, którzy poszukują nowych smaków inspirowanych dawnymi tradycjami. Otwierają się kolejne miejsca, w których można skosztować piw innych niż te stojące na hipermarketowych półkach.
Leksykon opisuje 50 polskich browarów i 260 gatunków piw. Poznamy historię małych i większych browarów, wraz z adresami, telefonami i stronami internetowymi, pod którymi można je znaleźć.
Każde piwo ma szczegółowy opis, zawartość alkoholu, skład, metodę warzenia, wygląd i smak. Zdjęcie butelki i kufla z trunkiem, nie pozostawia wątpliwości, z jakim napojem mamy do czynienia.
Książka ukazała się w niedużym nakładzie i dosyć trudno ją znaleźć, a warto. Będzie nie lada gratką dla konesera piwa, ale też dla każdego, kto, podobnie jak ja, dopiero poznaje tajniki i bogaty smak tego trunku. Ma 320 stron, wydana jest w formie albumu, w twardej, lakierowanej oprawie. Idealna na prezent. Polecam.

Polskie Piwa. Leksykon. Marcin Cichoński.
Wydawnictwo: Multico Oficyna Wydawnicza 2012
Cena: ok. 89 zł

I jeszcze coś dla tych, którzy kupują książki w języku angielskim. Na mojej półce pojawiły się trzy książki godne uwagi, które recenzuję dzięki uprzejmości księgarni Bookoff, w Warszawie. Księgarnia jest prawdziwym rajem dla miłośników książek kucharskich - znajdziecie w niej nie tylko nowości, ale też, co dla mnie szczególnie cenne, książki, których nakłady dawno zostały wyczerpane i na próżno szukać ich w księgarniach internetowych, takich jak Amazon. Księgarnia prowadzona przez młodziutkiego Pawła Rubkiewicza, pasjonata sztuki i kulinariów, który dba o to, by na półkach jego dwóch księgarni nie zabrakło nowości. Ja spędziłam tam chyba ze cztery godziny i wciąż nie miałam dość.

W ten sposób znalazłam tam między innymi książkę:


Artisan Breads, Jan Hedh
Książek o chlebie mam bez liku. Praktycznie kupuję większość z tych, które ukazują się w języku angielskim. Ta przypomina mi "Wielką Księgę Chleba" Lindy Collister, od której w moim wypadku wszystko się zaczęło.
"Artisan Breads" to książka w starym stylu, ze zdjęciami, którym daleko do współczesnych fotografii, które nie miałyby racji bytu bez Photoshopa.
Autor jest doświadczonym piekarzem pochodzącym ze Szwecji.
Chleby, które tu znajdziemy, są rustykalne, naturalne i bardzo różne. Książkę podzielono na takie rozdziały: Białe chleby, Chleby pełnoziarniste, Ciemne chleby, Chleby wytrawne, Chleby specjalne, Chleby z południowej Szwecji, Brioche, Croissanty i inne wypieki na cieście maślanym, Słodkie wypieki drożdżowe, Boże Narodzenie, Chleby dekoracyjne, Dania z czerstwego chleba".
To fantastyczna książka dla bardziej zaawansowanego domowego piekarza pokazująca na zdjęciach techniki zaplatania i zagniatania ciasta chlebowego.
Każdy z przepisów jest poprzedzony krótkim wstępem i niezbędnymi radami.
W odróżnieniu od innych publikacji tego typu, znajdziemy tu nietypowe receptury: Fiński Chleb Żytni, Rieska, "Języki wielbłąda", Chleb rabarbarowy, Schlumbergeli i wiele, wiele innych.
Książka dosyć trudna, ale warta uwagi.

Wydawnictwo Skyhorse Publishing 2011
Cena: 99 zł


The glorious Pasta of Italy, Domenica Ruffenach

Kiedy po raz pierwszy obejrzałam tę książkę w księgarni, miałam ochotę rzucić wszystko i natychmiast biec do domu gotować.
Po pierwsze jest piękna: Staranna typografia, przepisy podane tak, że nie ma wątpliwości, co jest składnikiem, co opisem, a co opisem wykonania. Minimalistyczna i przejrzysta forma.
Po drugie: zdjęcia autorstwa France Ruffenach, która mieszka w San Francisco, a jej prace ukazują się w Bon Appetit, Real Simple czy Travel&Leisure. Naturalne, nieprzekombinowane, apetyczne.
Jedno z moich ulubionych dań z tej książki: Spaghetti al Farouk (makaron z masłem, szafranem, imbirem, tymiankiem, winem, muszlami i krewetkami) w rzeczywistości wyglądał równie pięknie jak na zdjęciu.
Podobnie było z Maccheroni alla chitarra (z ragu i klopsikami).
Książkę podzielono na 9 rozdziałów, a wśród nich między innymi: Zupy z Makaronem, Makaron z sosem, Dania z zapiekanym makaronem, Makaron nadziewany i pierożki, Dania dla zapracowanych, Dania klasyczne, Słodki Makaron, Makaron specjalny.
Dla fanów włoskiej pasty - nie znajdziemy tu banałów z innych książek.
Autorka książki na co dzień jest nauczycielką gotowania, specjalizującą się w kuchni włoskiej. Jej artykuły na temat jedzenia ukazały się między innymi w takich tytułach jak: Washington Post czy Fine Cooking.

1. The glorious PASTA of Italy, Domenica Ruffenach
Cena: 99 zł

Baking with Style, Lisa Yockelson.
Książka dla dziewczyn. Bardzo różowa (KAŻDA strona jest w tym kolorze, również te prezentujące same wypieki). Wielka biblia ciasteczek, ciast i deserów, gdzie na ponad pięciuset stronach zgromadzono prawdziwe cuda.
Ciasto marcepanowe, biscotti, bananarama (czyli trzy różne ciasta bananowe), batoniki daktylowe, ciasto maślane, wilgotna i ciągnąca krajanka owocowa, ciasto toffi, magdalenki... i wiele, wiele innych. Książka zawiera ponad 200 przepisów, a ich plusem jest to, że są oryginalne i inne.
Starannie wydana, duża albumowa pozycja w twardej oprawie, w której każdy znajdzie coś dla siebie.

Baking with Style, Lisa Yockelson
Cena: 149 zł


Home Made Summer, Yvette van Boven
Wprawdzie lato już za nami, ale mi trudno odłożyć tę książkę na półkę. Jest dokładnie taka, jak lubię najbardziej: osobista, zwariowana, jest JAKAŚ. Po sukcesie Home Made Winter, przyszła pora na jej letnią siostrę.
Autorka, Yvette van Boven dzieli swój czas pomiędzy Amsterdam i Paryż. Jej pierwsza książka Home Made została przetłumaczona na angielski, francuski i niemiecki (czekamy na polskie wydanie!). W Amsterdamie prowadzi firmę cateringową table d'hote.
Panuje dziś moda na podawanie przepisów w formie ilustracji: gazety i książki zalewa więc często potok mało przejrzystych gryzmołów, z których trudno cokolwiek wywnioskować, a tu mamy miłą odmianę: Yvette jest także ilustratorką, w książce nie brakuje więc jej zabawnych (i naprawdę przejrzystych) rysunków, a także rodzinnych opowieści.
Podzielono ją na następujące rozdziały: Śniadanie, Brunch&Lunch, Ciasta i słodkie popołudniowe przekąski, Napoje, Na początek, Dania Główne, Desery.
Ciasto z fetą i oliwą, placek ze szparagami, białe gazpacho, pasztet z grzybów (kurek), chrupiąca ciecierzyca, ocet malinowy, lemoniady i wiele innych, zgromadzonych na ponad 250 stronach, przepisów.

Home Made Summer
Cena: 99 zł

O włoskiej fabryce patelni Ballarini i konkurs

$
0
0


To zaskakujące, ale obrazem, który najbardziej zapadł mi w pamięci podczas zwiedzania fabryki patelni i garnków Ballarini we włoskim miasteczku Mantua, był widok kobiety szorującej w wielkim zlewie każdą patelnię, która schodziła z taśmy produkcyjnej.
Pomyślałam o tym, że w dzisiejszych czasach, kiedy rządzi konsumpcjonizm i kupowanie wszystkiego "na chwilę", zapominamy o tym, ile pracy ludzkich rąk wymagają niektóre przedmioty.
Mam słabość do rzeczy robionych na małą skalę, ręcznie, lokalnie. I choć, podobnie jak większość z nas, używam produktów pochodzących z wielkich fabryk, to przedmioty, które są w jakiś sposób unikalne, zajmują w moim domu zawsze ważniejsze miejsce.
Mam w domu śliczną, ceramiczną miseczkę, zrobioną ręcznie przez uczestniczkę jednych z moich warsztatów: podeszła do mnie po warsztatach, długo rozmawiałyśmy o kondycji polskich pracowni ceramicznych, ja opowiadałam jej o mojej fascynacji japońskimi miseczkami i kubkami.
Tydzień później pojawiła się z zapakowaną w papier miseczką, która za każdym razem, kiedy z niej jem, przypomina mi o tamtym spotkaniu i o tym, że ktoś poświęcił godziny ze swojego życia, bym mogła cieszyć się PRZEDMIOTEM.
I choć co pewien czas pozbywam się z domu wielu rzeczy, to tego typu prezenty zostają ze mną na dłużej.
Odwiedziłam Ballarini wraz z malutką grupą dziennikarzy. Zaledwie kilka osób. To była moja pierwsza wizyta we Włoszech od kilku lat, więc chętnie zapuściłam się w małe uliczki w poszukiwaniu lokalnych smakołyków, włoskich warzywniaków, sprzedających jeszcze zielone mandarynki z listkami.
Na targu traciłam głowę wybierając sery i kiełbasę i nie mogłam się nadziwić ilości rowerzystów.
Fabryka jest niewielką firmą rodzinną, ale, co zaskakujące, produkuje naczynia dla takich firm jak Fissler czy WMF. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że używane przeze mnie od dziesięciu lat patelnie były wyprodukowane właśnie tu, we włoskim miasteczku.
Na terenie samej fabryki nie wolno było fotografować, powiem więc tylko, że pracownicy poruszają się w niej na rowerach. Gdzie okiem sięgnąć: rowery. Włoskie, niemieckie, holenderskie. Niektóre bardzo stareńkie.
W salonie pokazowym czułam się jak w sklepie z cukierkami: najbardziej urzekły mnie małe naczynia do serwowania potraw, z linii ServIn Tavola. Malutkie patelenki i garnuszki, jak dla lalek.



Na nic zdały się tłumaczenia, że nawet profesjonaliści używają patelni dostępnych przeciętnemu śmiertelnikowi. Te skradły moje serce i już.
Regularnie otrzymuję pytania na temat tego, co polecam. Kilka lat temu pisałam już o patelniach (post jest tutaj). Przez ten czas niektóre z nich się zużyły i postanowiłam wysłać je na emeryturę. Taki los spotkał patelnie Moneta i Green Pan, które już dawno nie przypominają nowiutkich, eleganckich naczyń. Jedyne, co ma się dobrze, to, wydawać by się mogło, niezniszczalne, patelnie żeliwne, które przy odpowiednim traktowaniu (żegnaj, zmywarko!), będą nam służyć długo.

Kiedyś wystarczyło wybrać spośród patelni teflonowych, stalowych i żeliwnych, dziś producenci prześcigają się w wymyślaniu nowych, odpornych na przywieranie i ścieranie powłok.
Ballarini produkuje patelnie ceramiczne, tytanowe, non-stick, indukcyjne i granitowe (niech Was nie zmyli pojęcie "granitowe" - miałam nadzieję, że powierzchnia ta będzie przypominać kamień, na którym upiekę sobie indyjskie chlebki naan, niestety jeszcze nie tym razem).
Osobiście mam 2 patelnie marki Ballarini: 24 cm z serii Professionale i 24 cm z serii Rivarolo. Obie są solidne i ciężkie. Ta z serii profesjonalnej nie nadaje się do mycia w zmywarce, ale za to tę niedogodność rekompensuje pięknym (jak dla mnie) wyglądem.
Rivarolo jest patelnią ceramiczną z czterowarstwową powłoką z dodatkiem tytanu, odporną na ścieranie. Jest stabilna, dobrze się nagrzewa i długo trzyma ciepło. 

*     *     *     *     *

Z okazji zbliżających się świąt, wszystkich zainteresowanych zapraszam na konkurs, zainicjowany przez polskiego dystrybutora Ballarini, który ufundował trzy patelnie z serii Trevi, o średnicy 28 cm. 
W komentarzu pod tym postem wystarczy napisać przepis na ulubione danie z patelni. Mamy dania "jednogarnkowe", dlaczego nie mielibyśmy mieć "jednopatelniowych".
Na Wasze przepisy czekam do soboty, do 23.11.2013 roku. Przepisy publikujemy TYLKO pod tym postem (proszę o nie wysyłanie ich mailem ani na Facebooka).
Trzy zwycięskie przepisy wybiorę w poniedziałek, 25.11.2013.
Nagrody wyśle dystrybutor. Wysyłka jest możliwa tylko w Polsce.
Zapraszam do zabawy.


Tak wyglądają nagrody:



Konkurs z patelniami Ballarini - wyniki

$
0
0
Tadam!

Ponad 230 przepisów! 
Dziękuję Wam za udział w konkursie z Ballarini

Wybrałam następujące przepisy:

Ewa Mróz (godz: 5:43) : Pampuchy z patelni z kontrastowym sosem

Basia (godz: 6:00) i przepis na hiszpański makaron Fideua

Aleksandra (godz: 10:14) i przepis na Szakszuka


Ewę, Basię i Aleksandrę proszę o podanie adresów, pod które Ballarini wyśle nagrody.
Adresy poproszę na mojego maila: whiteplate5(małpa)gmail.com


Jeszcze raz dziękuję wszystkim za udział. 
Przed świętami zaplanowałam jeszcze jeden, tym razem książkowy konkurs.

Liska

Tarta z prażonymi orzechami

$
0
0

Przez zawieję, która niesie pierwszy śnieg, idę do mojej ulubionej restauracji, gdzie pochylona nad miską polskich wareników (=>pierożków z ciasta cienkiego jak bibuła, wypełnionych ziemniaczano-serowym farszem) przeglądam nowe książki, które kurier przyniósł mi dziś rano.
Po bardzo pracowitej jesieni, nadeszły dwa spokojne tygodnie, podczas których mogę się przygotować do świąt. To czas, kiedy będę robić czekoladowe trufle, karmelki z płatkami morskiej soli, które później zapakuję w arkusze szeleszczącej folii przewiązane lnianą wstążką.
Wykrawam setki piernikowych ludzików, imbirowych ciasteczek i chrupiących ciastek z czekoladą. W tym roku jest więcej rąk do pomocy, więc praca idzie nam sprawniej.
Kocham piec w prezencie. Mogę wtedy poszaleć, przygotować coś specjalnego. Zauważyłam jednak, że nic nie cieszy obdarowanych tak bardzo, jak bochenek chleba na zakwasie.
Piekę więc chleb na prezenty i kupuję kolejne stosy białych ściereczek, w które je pakuję.
Czasem, dla odmiany, niosę ciasto.


Nazbierało mi się sporo orzechów. Zrobiłam więc karmel, który wymieszałam z orzechami, następnie je zmieliłam i połączyłam ze złocistym syropem. Imbir kandyzowany dodaje tu ostrości. Można go pominąć.
To tarta dla tych, którzy lubią wyjątkowo słodkie desery. Najlepiej ją jeść w połączeniu z gorzką, mocną herbatą. Idealnie smakuje z porcją lodów waniliowych.
Golden syrup można zastąpić syropem klonowym, syropem z agawy albo miodem. 

Tarta z prażonymi orzechami i kandyzowanym imbirem

Spód: 
250 g mąki
125 g masła zimnego, posiekanego
2 żółtka
1 łyżka lodowatej wody
1/4 łyżeczki soli

Nadzienie:
125 g masła
125 g cukru brązowego
250 g mieszanych orzechów (laskowe, ziemne, włoskie, blanszowane migdały)
3 jajka
170 g golden syrup
1 łyżka kandyzowanego imbiru, drobno posiekanego

Spód:
Wszystkie składniki posiekać, następnie zagnieść z nich gładkie ciasto. Zawinąć je w folię, schłodzić w lodówce przez godzinę.
W tym czasie przygotowa farsz:
Na patelni skarmelizować cukier, wsypać orzechy, dokładnie wymieszać. Następnie przelać je na arkusz folii aluminiowej i pozostawić do całkowitego wystudzenia aż karmel stwardnieje.
Następnie zmiksować orzechy mikserem.
Masło roztopić i ostudzić.
Jajka zmiksować, dodać do nich goden syrup, imbir i zmielone orzechy.
Ciasto wyjąć z lodówki, wylepić nim 25-cm formę do tart. Piekarnik nagrzać do 180 st C. wstawić ciasto na 15 minut. Następnie wyjąć je, wlać farsz, z powrotem wstawić do piekarnika i piec 45 minut.
Po upieczeniu dokładnie ostudzić.
Smacznego!




Śledzie marynowane w oleju lnianym

$
0
0

Kiedyś ich nie znosiłam, dziś za nimi przepadam. 
Jedna z niewielu potraw, o które pytam gości, zanim podam je na stół: Czy jesz śledzie?
Niektórzy uwielbiają, inni zapewniają, że nigdy nawet ich nie spróbują.
Najlepsze śledzie jadłam w Szczecinie: w oleju lnianym, podane z białą cebulą, jabłkiem i śmietaną.
I w warszawskim, nie istniejącym już lokalu, Adama Gesslera w Hotelu Europejskim.
Kiedy pewnego dnia los wywiał mnie na Pragę Północ, na ulicę Mińską, gdzie mieści się restauracja jego syna, Mateusza, mimo iż była dopiero pora śniadania, poprosiłam o śledzie, licząc, że będą tak dobre, jak te, które podawał jego ojciec.
I nie pomyliłam się.
Miękkie mięso zanurzone w oleju lnianym, do tego gorące ziemniaki i śmietana. Byłam w niebie.
Postanowiłam zrobić w domu podobne, korzystając z receptury zamieszczonej w książce "Smaki na 52 tygodnie".
Podstawą są tu bez wątpienia najlepsze składniki: proponuję poszukać ryb u dobrego źródła. Ja zaopatrzyłam się w swoje w sklepie rybnym przy Hali Mirowskiej. Po drugie: olej lniany. To typowy dla naszej kuchni, staropolski przysmak, który w okresie przedświątecznym bez trudu dostaniemy w warzywniaku, czy na dobrym bazarze. Resztę zrobi za nas czas: śledzie marynują się przez siedem dni.


Śledzie w oleju lnianym

/przepis z książki A. Gesslera: Smaki na 52 tygodnie/

"Gotowe filety śledzia układamy w naczyniu kamionkowym i zalewamy solanką (na litr wody szklanka soli kamiennej). (....)
Przed jedzeniem musimy je oczywiście wymoczyć w wodzie.

Na kilogram śledzi przygotowujemy następujący napar:
70 ml wody
6 goździków
10 listków bobkowych
łyżeczka pieprzu czarnego w ziarnkach
2 główki głogu
6 ziarenek ziela angielskiego

Po wystudzeniu naparu dodajemy go do litra oleju lnianego (tłoczonego na zimno).
Śledzie układamy w płaskim naczyniu i zalewamy przygotowanym olejem z naparem z przypraw. Potem wkładamy je do lodówki na 7 dni.
Kiedy upłyną, podajemy śledzie z drobno posiekaną cebulką z olejem lnianym oraz sosem śmietanowym i gorącymi ziemniakami."
Smacznego!


Kilka słów o ekspresie Umilk na kapsułki Nespresso (i racuchy)

$
0
0

Do kawy w kapsułkach podchodziłam trochę jak pies do jeża.
Tu, gdzie mieszkam, jest jedna z najlepszych w Warszawie kawiarni, gdzie zwykle chodzę na poranne cappuccino. W domu korzystam z włoskiej kawiarki, a od czasu do czasu z Chemexa. Kawę kupuję w ziarnach i mielę odpowiednią ilość w domowym młynku. Mimo tego że piję jej całkiem sporo, nigdy nie udaje mi się zużyć całej paczki przed upływem terminu ważności, zwłaszcza gdy ziarna kupuję u dostawców, którzy sami przygotowują mieszanki i zalecają krótki czas ich przechowywania w domowych warunkach.
Osobiście lubię mocne, intensywne kawy, również wtedy, kiedy wybieram filiżankę cappuccino. Lubię smaki kremowe, aksamitne, o jak najmniejszej kwasowości. Lubię aromaty korzenne, orzechowe i czekoladowe. Nie lubię kaw smakowych ani syropów, którymi aromatyzuje się napoje kawowe. Najchętniej piję espresso macchiatocappuccino i kawy lodowe: espresso połączone z całymi kostkami lodu, zimnym mlekiem i mleczną pianą.
Oprócz tradycyjnych kaw, czasami lubię kawowe napoje: np. Cafe cortado leche y leche, którą nauczyłam się pić na Teneryfie czy Espresso choc shot z gorącą czekoladą. W przypadku jednej i drugiej ważne jest dobre espresso. Reszta jest kwestią odpowiednich dodatków.

W zeszłym roku miałam okazję pić kawę z kapsułek i nawet przez chwilę rozważałam zakup najmniejszego ekspresu. Ostatecznie jednak zrezygnowałam i zapomniałam o tym pomyśle.
Kawa z kapsułek ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci drudzy twierdzą, że jedyna właściwa kawa to ta z ekspresu wysokociśnieniowego i do niedawna również należałam do tego grona.
Kilka tygodni temu dostałam propozycję przetestowania najnowszego ekspresu Umilk, wyprodukowanego przez Krupsa dla Nespresso.
Zakładałam, że kawa będzie "w porządku", sądziłam też, że raczej mnie nie zachwyci.*

Umilk ma minimalistyczny design, charakteryzuje się budową modułową - oznacza to, że pojemnik na wodę i ten do spieniania mleka można ustawić z boku albo z tyłu urządzenia tak, by zajmował jak najmniej miejsca i pasował do dowolnej powierzchni. Jego obsługa ograniczona jest do wyboru wielkości napoju: wystarczy włożyć do środka kapsułkę z kawą, przesunąć suwak, by otrzymać wybraną opcję.
Można wybrać spośród 18 rodzajów kaw kofeinowych (w tym cztery mieszanki aromatyzowane: wanilia, czekolada, karmel, czekoladowa z nutą owoców) i trzech bezkofeinowych. Nespresso dzieli kawy na 6 grup: Intenso, Espresso, Pure Origin, Lungo, Decaffeinatos, Variations Espresso.
Kawy podzielono ze względu na intensywność - od smaku łagodnego, oznaczonego symbolem 4, po intensywny (symbol 12).

Wyjątkowo smakowała mi mieszanka Indriya (z grupy Pure Origin) - połączenie Arabiki i Robusty z południowych Indii, w której można wyczuć nuty pieprzu, gałki muszkatołowej, korzeni i orzecha kokosowego. Stanowiła podstawę do mojego cappuccino.
Smakowała mi też kawa Dharkan (z grupy Intenso) - mieszanka Arabiki z Ameryki Łacińskiej i Azji. O jedwabistej i kremowej konsystencji i nutach kakao. Idealna na espresso macchiato.



A teraz coś o samym ekspresie. Jest niewielkich rozmiarów, waży 4 kilogramy, ma ciśnienie 19 bar i nagrzewa się w niespełna pół minuty.
Do wyboru ma trzy opcje kawy: ristretto, espresso i lungo. Ekspres zapamiętuje najczęściej wybieraną opcję kawy.
To, co szczególnie mi się podoba, to Aeroccino - specjalny kubek do spieniania mleka. Często spieniam mleko - moja córka lubi pić gorącą czekoladę albo mleko z miodem. Do tej pory korzystałam albo z ręcznego spieniacza do mleka na baterie albo z kubka ze specjalną dyszą.
W przypadku Aeroccino wystarczy wlać zimne mleko, nacisnąć przycisk, by po kilkunastu sekundach otrzymać spienione mleko o odpowiedniej do kawy, temperaturze. Można też wybrać opcję spienienia zimnego mleka, na lodowe napoje. Aeroccino jest bezgłośne - nic nie brzęczy i nie chlapie. 
Po 9 minutach ekspres sam się wyłącza, dzięki czemu oszczędza energię.

* Testowanie ekspresu zaczęłam od kawy smakowej. Na początku parzyłam espresso, pamiętając o tym, jak ważna jest odpowiednia crema (o wszystkim na temat dobrego espresso pisałam tu: link), pojawiająca się na jego powierzchni. Następnie wypróbowałam mieszanki, które producent zaleca do przygotowania kaw mlecznych. I... wpadłam. Zamiast tradycyjnie wypijanej, jednej filiżanki, miałam ochotę wypić ich co najmniej kilka, by przekonać się, jak smakują pozostałe kapsułki. Kawy zdecydowanie się od siebie różniły, dzięki czemu dość szybko odkryłam te, które smakują mi bardziej od pozostałych. Przekonałam się też, że ta kawa nie ma nic wspólnego z kawą z kapsułek produkowanych wiele lat temu - lurowatą i byle jaką. 
Jest świeża, intensywna, o odpowiedniej temperaturze i właściwej warstwie cremy. I zamiast jednej paczki kawy, którą żal wyrzucić w połowie, bo właśnie skończył się jej termin ważności, mogę kupować systematycznie kapsułki, których dziesięć kosztuje mniej więcej tyle, ile średniej wielkości kawa w sieciowej kawiarni. 

Fani kawowych gadżetów, mogą do ekspresu dokupić akcesoria do podawania kawy - filiżanki, szklanki, łyżeczki, czy pojemniki do przechowywania kapsułek.


Puszyste drożdżowe racuchy

250 g mąki
20 g świeżych drożdży
50 g roztopionego, ostudzonego masła
250 ml mleka
2 jajka
20 g drobnego cukru
łyżeczka naturalnej esencji waniliowej lub cukru z prawdziwą wanilią
do smażenia: olej ryżowy
2 jabłka, obrane i pokrojone na małe kawałeczki

Drożdże wymieszać z cukrem, dodać 100 ml ciepłego (ale nie gorącego) mleka i łyżkę mąki. Odstawić na 15 minut.
Pozostałą mąkę przesiać do miski.
Jajka utrzeć z pozostałym cukrem i wanilią, następnie wlać do nich stopniowo resztę mleka i rozczyn drożdżowy, cały czas miksując.
Dodać masło i przesianą mąkę. Miksować na małych obrotach do czasu aż masa będzie gładka.
Naczynie przykryć ściereczką i odstawić do czasu, aż masa podwoi swoją objętość (zajmie to ok. godziny).
Dodać przygotowane wcześniej jabłka. Delikatnie wymieszać.
Na głębokiej patelni rozgrzać tłuszcz (do ok. 180 st C). Łyżką nabierać porcje ciasta i kłaść je na rozgrzanym oleju, delikatnie rozpłaszczając. Smażyć z obu stron po ok. 3 min z każdej strony.
Przełożyć na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem.
Podawać oprószone cukrem pudrem.
Smacznego!


Jeffrey Hamelman: Chleb. Polskie wydanie.

$
0
0



O tej książce po raz pierwszy pisałam na blogu we wrześniu 2007 roku (tutaj).
Przez te sześć lat zdążyłam ją 'przerobić' od A do Z. To jedna z tych pozycji, których właściwie nigdy nie odłożyłam na półkę, zawsze była pod ręką.
Mój egzemplarz jest w rozsypce - pomazane ołówkiem i długopisem kartki, uwagi na marginesach, brudna okładka.
Na początku tego roku wydawnictwo Buchmann zapytało mnie, czy nie miałabym ochoty współpracować przy polskiej edycji tej książki, jako jej konsultant merytoryczny.
Tłumaczenie zlecono Jakubowi Kowalczykowi, zapoznano nas ze sobą i mogliśmy zacząć działać.
Aby zrobić to jak najlepiej, oboje przestudiowaliśmy większość moich książek dotyczących techniki piekarstwa, zapoznawaliśmy się z książkami do techników i szkół zawodowych, dyskutowaliśmy, porównywaliśmy siedząc nad niezliczonymi filiżankami espresso w kawiarniach nieopodal wydawnictwa. Dodatkowo, tłumacz konsultował wątpliwości bezpośrednio z autorem, Jeffreyem Hamelmanem.
Była to jedna z najwspanialszych prac, jakie mogłabym sobie wymarzyć. Studiowanie książki, którą tak kocham i myśl, że wreszcie będzie dostępna po polsku dla tych wszystkich, którzy nieustannie mnie pytali: którą z książek o chlebie polecasz?
Mam kilkanaście książek o chlebie, z których regularnie korzystam. Każdy z autorów ma swoje preferencje, lubi charakterystyczny rodzaj chleba. Jeden będzie proponował łatwe do formowania bochenki (Peter Reinhart), inny pieczywo na drożdżach (Paul Hollywood), jeszcze inny zapozna nas z techniką pieczenia w garnku żeliwnym (Jim Lahey) albo pokaże tak ambitne przepisy, że książkę będziemy głównie oglądać (Chad Robertson).
Dlaczego więc Jeffrey Hamelman?
Dlatego, że rozumie serce polskiego chleba. Te wszystkie razowce, chleby żytnie na zakwasie, plecionki na dożynki, żydowskie chałki, jakie pamiętam z dzieciństwa.
Cebularze, chleby piwne, precle i bajgle. Jest zawodowcem, a przy tym dopuszcza stosowanie drożdży.
Książka jest napisana do dwóch grup odbiorów: zawodowych piekarzy i domowych amatorów pieczenia. Przepisy napisano tak, by piekarz mógł z nich upiec np. 29 bochenków, a ktoś w domu 2 duże chleby.





W części teoretycznej zawarto pytania i odpowiedzi na wszystkie zagadnienia techniczne: czym jest zakwas, jakie są jego rodzaje, jak go prowadzić. Jak formować poszczególne gatunki pieczywa: bagietki, bochenki, chałki czy bajgle. Techniki te pokazano również na dokładnych rysunkach.
Jak przeliczać drożdże świeże na suche, jak poszczególne składniki pieczywa wpływają na jego smak (mleko czy woda? cukier czy miód?), wszystko na temat gatunków zbóż, rodzajów mąki, budowie ziarna.
I teraz tak: wiem, że żyjemy w czasach kultury obrazkowej. Chcemy wszystko umieć szybko, wiedzieć od razu, jak coś wykonać. Wybrać przepis, pójść do kuchni i po dwóch godzinach wyjąć najlepszy chleb, jaki jedliśmy w życiu. Nawet jeśli nigdy wcześniej nie mieliśmy z domowym chlebem nic wspólnego.
Też tak mam. Też tak czasem chcę. Podczas kilku lat pieczenia chleba w domu przekonałam się jednak, że warto się nad nim pochylić i dowiedzieć się więcej. To, że coś nam wychodzi i smakuje nie oznacza, że nie możemy tego zrobić jeszcze lepiej. Tak, by umieć do woli sterować chlebowym ciastem, zamieniać je we wszystko, co nam przyjdzie do głowy. Nie tylko dosypując różne rodzaje ziaren, czy zmieniając proporcje mąki. Nie piekąc w foremce, bo "nie dało się uformować bochenka". To my powinniśmy rządzić chlebem, a nie chleb nami.
I Hamelman pokaże, jak to zrobić.
Książka kosztuje 59,90 zł (ale warto szukać promocji w sklepach internetowych, można ją kupić już poniżej 40 zł), ma 478 stron i przepisy na wszystko, co możecie sobie wymarzyć. Autor podzielił ją na 10 rozdziałów:
1. Składniki i techniki
Przygotowanie chleba od mieszania po pieczenie, składniki i ich funkcje, techniki ręcznego wyrabiania ciasta
2. Przepisy
Pieczywo na zaczynie zawierającym drożdże, pieczywo na zakwasie, pieczywo żytnie na zakwasie, pieczywo bez zakwaszonej mąki, pozostałe pieczywo (brioszki, szwajcarski chleb farmerski, grissini, bułki maślane, bajgle, cebulaki białostockie, ciasto na pizzę, lawasz, piernik, naleśniki i gofry i inne przepisy), pieczywo plecione i techniki zaplatania (chałka i warkocze - podwójne, potrójne, siedmiokrotne, piętrowe itd), projekty dekoracyjne (gdyby ktoś miał ochotę zrobić coś esktra i wystartować w dożynkach ;)
W aneksie zawarto wszystkie informacje dotyczące prowadzenia kultur zakwasu (płynnego levain, sztywnego, czy zakwasu żytniego, najbardziej popularnego).
Zanim zabierzemy się za przepisy, warto zapoznać się z częścią teoretyczną, w której jest po prostu wszystko.
Nie zrażajcie się, proszę niewielką ilością zdjęć. W tym wypadku naprawdę nie ma to większego znaczenia.
A na stronie 231 chleb żytni na zakwasie, który nazwałam kiedyś swoim ulubionym. Wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli okazję piec z przepisu w mojej Pracowni Wypieków, dokładnie wiedzą, o który chodzi.
W polskim wydaniu figuruje również pod nazwą "Ulubiony" :)
Polecam, życzę przyjemnej lektury i udanych bochenków.

Niektóre chleby, które upiekłam wg przepisów Hamelmana:
/przepisy na nie znajdują się w Pracowni Wypieków/

Chleb ulubiony

Chleb czarny

Żytnio-pszenny chleb ze słonecznikiem

chleb z figami, orzechami i anyżem

chleb z figami, orzechami i anyżem

Brioszki

Chleb, Jeffrey Hamelman
tłumaczenie: Jakub Kowalczyk
Wyd: Buchman 2013
Cena: 59,90 zł




Śledzie: szwedzkie, korzenno-pomidorowe, musztardowe

$
0
0


Wygląda na to, że tegoroczna Wigilia upłynie nam pod znakiem śledzia. Zamarynowałam już pięć rodzajów i ciągle nie mam dość.
Wizyty na bazarze, wśród gwarnych handlarzy sprzedających żywe karpie pływające w zaimprowizowanych wannach, pośród stoisk z suszonymi owocami do świątecznego kompotu, nie pozwalają mi przejść obojętnie obok tłustych śledzi sprzedawanych na wagę. 
Oprócz moich najukochańszych śledzi korzennych, których jestem w stanie zjeść niemal każdą ilość, stawiam na klasykę. Sięgnęłam do przepisów Patrycji, która nie raz, nie dwa mnie karmiła. Miałam też okazję zajadać się jej śledziami musztardowymi, więc pamiętam, jak bardzo mi smakowały. W dodatku ich przygotowanie jest proste i można zrobić je niemal od ręki.
Oprócz nich śledzie wigilijne, w korzenno-pomidorowej marynacie, z rodzynkami i listkiem laurowym. Też klasyka.
Polecam, są pyszne i właśnie jest najlepszy czas, by je przygotować na Wigilię.


Śledzie marynowane po szwedzku
(przepis zmodyfikowany na podst. książki: "Ryby" A. Wolter)

500 g solonych śledzi
4 szalotki
1/4 l wody
1 łyżeczka herbacianych listków
1/8 l octu z jabłek
2 listki laurowe
10 jagód jałowca
po 5 ziarenek ziela angielskiego i czarnego pieprzu
5 goździków
2 łyżki oliwy z oliwek

Śledzie moczyć przez 24 godziny w dużej ilości zimnej wody. Następnego dnia pokroić na ukośne kawałki szerokości 4 cm. Szalotki obrać i pokroić w cienkie krążki.
Wodę zagotować, zalać nią herbaciane listki, parzyć 5 minut.
Następnie esencję herbacianą ostudzić i przelać do zamykanego pojemnika. Dodać listki laurowe, ziarna przypraw i wlać ocet.
Kawałki śledzia włożyć do marynaty tak, by były nią całkowicie przykryte.
Wierzch marynaty polać oliwą i odstawić do lodówki na minimum 3 dni.
Tak zamarynowane śledzie będą świeże przez 2 tygodnie.
Najlepiej smakują z ziemniakami w mundurkach.
Smacznego!



Śledzie wigilijne, w słodkiej korzenno-pomidorowej marynacie z rodzynkami
Przepis Patrycji: źródło: tutaj

1/2 kg filetow sledziowych (matjasow)
2 lyzki syropu z agawy lub fruktozy (ew. cukru )
1/4 szkl. oleju (uzylam z pestek winogron)
4 lyzki octu winnego (bialego)
4 lyzki koncentratu pomidorowego
3 srednie cebule
garsc drobnych rodzynek
1-2 liscie laurowe
3-4 ziarnka ziela angielskiego
kurkuma, sol, imbir w proszku
ew. odrobina jasnej gorczycy


Śledzie namoczyć przez kilka godzin (lub przez noc) w zimnej wodzie z dodatkiem mleka.
Rano wodę odlać, śledzie przepłukać pod zimną, bieżącą woda. Osuszyć na sitku.

Na oleju zeszklić cebulę, dopiero wtedy dodać agawę/ fruktozę (lub cukier).
Caly czas mieszając dodać lisć laurowy i ziele angielskie. Poddusić minutę.
Posypać szczyptą lub dwiema soli (w zależności od tego jak słone są sledzie), dodać koncentrat i ocet, kurkumę, rodzynki, szczyptę imbiru i ew. odrobine gorczycy.
Dusić 3-4 minuty, lub do czasu aż cebula  będzie miękka, mieszajac od czasu do czasu.
Śledzie pokroić w paski, układać w słoiku przekładając każdą warstwę zimnym sosem. Ostatnią wierzchnia warstwą powinien byc sos. Szczelnie zamknięty słoik przechowujemy w lodówce przez 3 dni. Po tym czasie śledzie sa gotowe.

Przepis zgodny z KPP oraz MM.
Smacznego!


Śledzie w sosie musztardowym
(przepis zgodny z KPP, przystawka dla 2-3 osób)
Przepis z bloga Patrycji: źródło: tutaj

3 filety śledziowe matjasy, ok. 200g, wymoczone przez kilka godzin (lub przez noc) w zimnej wodzie lub wodzie z mlekiem, następnie pokrojone na kawałeczki

Sos:
2 łyżki kwaśnej śmietany
tymianku na czubku noża
2 łyżki majonezu
4 łyżeczki średnio ostrej musztardy (np. sarepskiej lub łagodniejszej odmiany Dijon)
2 łyżeczki łagodnej musztardy ziarnistej

Wszystkie składniki sosu dokładnie wymieszać.
Pokrojone na kawałeczki śledzie połączyć z sosem, przykryć szczelnie i wstawić do lodówki.
Śledzie są gotowe po ok. 36 godz a najlepsze po 2 dniach.

Smacznego!

Piernik angielski

$
0
0

Kilka lat temu podawałam już przepis na tradycyjne angielskie ciasto Parkin.
Ten niezwykle smaczny wypiek z dodatkiem mąki owsianej, złocistego syropu i imbiru jest rodzajem piernika. Wersja, którą dziś prezentuję, jest delikatnie wytrawna, mało słodka. Idealnie się przechowuje i z każdym dniem nabiera smaku.
Od siebie dodałam rodzynki i suszone, miękkie śliwki, których nie ma w oryginalnych przepisach na parkin.
Złocisty syrop czyli golden syrup, tak popularny w Wielkiej Brytanii, można kupić w Polsce np. w sklepach Marks&Spencer. Smakuje trochę jak lekko słony, delikatnie palony karmel. Jeśli macie kłopot z kupieniem go, możecie wykorzystać miód.
Mąkę owsianą można uzyskać mieląc w domowym młynku płatki owsiane.
Można upiec go już dziś i w szczelnym pojemniku przechować aż do świąt.


Piernik angielski
/zmodyfikowany, na podst. przepisu Delii Smith na Traditional Oatmeal Parkin/

225 g golden syrup (opcjonalnie: miód lub syrop klonowy)
50 g melasy
110 g masła
110 g ciemnego cukru trzcinowego, drobnego
225 g mąki owsianej
110 g mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki mielonego imbiru w proszku
szczypta soli
1 duże jajko
1 łyżka mleka

garść rodzynków
pół szklanki posiekanych śliwek kalifornijskich lub lekko wędzonych
1/2 łyżki kandyzowanego imbiru, drobno posiekanego

forma do pieczenia: 18 cm tortownica


Golden syrup (miód), melasę, cukier i masło włożyć do garnuszka i podgrzać do rozpuszczenia składników. Nie gotować.
Mąkę owsianą, pszenną i imbir w proszku połączyć w misce, dodać sól, następnie bakalie.
Powoli wlewać płynną masę, następnie roztrzepane jajko i mleko.
Formę do pieczenia posmarować masłem, posypać tartą bułką lub mąką.
Wlać ciasto.
Piekarnik nagrzać do 140 st C. Piec ok. 1,5 godziny. Upieczone ciasto jest sprężyste.
Studzić w piekarniku, delikatnie uchylonym.
Uwaga autorki: nie należy się przejmować, jeśli ciasto delikatnie opadnie na środku, to normalne.
Ostudzone można przechowywać w zamknięty pojemniku.
Smacznego!


Książki kucharskie 2013 - część 2

$
0
0

Zgodnie z obietnicą, dziś druga część poświęcona polskim wydaniom książek kucharskich, które ukazały się w 2013 roku. Pierwsza część jest tutaj.
To już ostatnie w tym roku książkowe recenzje.


To chyba najdziwniejsza książka kucharska, jaką mam. Najbardziej wciągająca i nietuzinkowa.
Najpierw przejrzałam ją pobieżnie i pomyślałam o Gotowaniu dla geeków, książce, o której pisałam rok temu. W ciągu tego roku, często pytana o rekomendację książki dla kogoś, kto (jeszcze) nie gotuje (a chciałby zacząć), wskazywałam ten tytuł, jako najbardziej zaskakujący i nietypowy. Reakcje były różne: Eeeee, tam nie ma w ogóle zdjęć. Ta książka jest jakaś dziwna. A to jest w ogóle książka kucharska? Widać przywykliśmy do myśli, że książka kucharska ma mieć przepis po lewej, zdjęcie po prawej, spis treści, indeks i podziękowania.
Żyjemy w kulturze obrazkowej, chcemy mało czytać, szybciej wiedzieć, prędzej realizować przepisy. A szkoda.
4-godzinnego mistrza kuchni kurier przyniósł mi tuż po kolacji, kiedy planowałam obejrzeć Przetrwanie, film katastroficzny z Liamem Neesonem w roli głównej. I kiedy skończyłam, otworzyłam książkę na chybił trafił, gdzie znalazłam rozdział pt. "Top Gear: sprzęt survivalowy, czyli brezenty, pułapki i noże taktyczne". W filmie Liam Neeson martwił się, jak w śniegu rozpalić ogień, tu miałam podpowiedź: Pasta rozpalająca Coghlan's za 7 dolarów, która pozwoli wzniecić ogień nawet w warunkach dużej wilgotności. Potem poczytałam i pooglądałam noże myśliwskie i noże do takielunku, zobaczyłam, jak zbudować szałas, jak złapać w parku gołębia (sic!) i jak uzdatnić wodę do picia.
Nie, nie jestem fanem survivalu, ale ta książka jest napisana tak, że przeczytałam ten rozdział z zapartym tchem.
Z opisu na okładce dowiecie się, że 4-godzinny mistrz kuchni to lektura dla tych, którzy chcą w prosty sposób przyswoić wiedzę, by gotować jak profesjonaliści oraz "to książka skierowana głównie do środowiska kucharzy i szefów kuchni na naszym polskim rynku". Nic bardziej mylnego. To z całą pewnością nie jest książka dla profesjonalnych kucharzy. To lektura dla wszystkich.
Przepisy grają tu drugoplanową rolę (choć jest ich tu mnóstwo).
Jak kroić? Jak wygląda julienne, brunoise, szyfonada? Proszę bardzo, mamy to na zdjęciach.
Czy wiecie co to jest Dim Mak? "Dim Mak oznacza po kantońsku dosłownie "uciśnij tętnicę" i odnosi się do tak zwanego dotyku śmierci w chińskim kung fu. Tak się jednak składa, że pozycje dim mak odgrywają kluczową rolę przy posługiwaniu się nożem". Jak kroić przy użyciu dim mak? Na zdjęciach i w opisie znajdziemy odpowiedź.
A może zdarzyło się Wam kiedyś znaleźć w sytuacji, w której mieliście otworzyć butelkę wina, niestety zabrakło korkociągu. Jak to zrobić bez niego?
Spodobał mi się rozdział "Świat na jeden kęs. Przepisy z wszystkich krajów świata", gdzie do każdego ze 193 państw przypisane jest jedno danie, a przepis na każde z nich zajmuje dokładnie 2 linijki (dla Polski wybrano grochówkę).
Po raz pierwszy z zainteresowaniem przeczytałam o zasadach i technikach w kuchni molekularnej. Jak zrobić w domu proszek z Nutelli? A może żelki z oliwy z oliwek? Co to jest sferyfikacja (i dlaczego jest taka ciekawa) oraz co to jest reakcja Maillarda.

Ta książka jest po prostu fantastyczna. Nie sposób w krótkiej recenzji zawrzeć wszystkiego, co chciałabym na jej temat przekazać. Ma ponad 600 stron pełnych interesującej treści, ciekawych zdjęć, rysunków, wykresów, tabelek, anegdot, przepisów i bohaterów, których autor spotkał podczas jej pisania. Można ją czytać jak powieść przygodową, korzystać z niej jak z książki kucharskiej (część przepisów jest pokazana na zdjęciach krok po kroku, nawet te z kuchni molekularnej, a przy każdym z nich jest nazwisko osoby, która zainspirowała autora do przygotowania danej potrawy), nauczyć się chemii, dowiedzieć, jak przetrwać podczas czekania na pomoc po trzęsieniu ziemi (!), zaparzyć najlepszą na świecie kawę (będąc leniwym), jak opanować klasyki z kuchni światowej (omlet francuski, pieczony kurczak, zupa z zielonego groszku).

To tyle. Zajrzyjcie koniecznie do środka i dajcie sobie chwilę na przeczytanie choćby jednego rozdziału tej książki. Gwarantuję, że nie pożałujecie.

4-godzinny Mistrz Kuchni
Timothy Ferriss, tłum. Bartosz Sałbut
Wyd. Laurum
Ilość stron: 672
Cena: 89,10 zł (na stronie wydawnictwa, w księgarni stacjonarnej 99 zł)



Smakowite PrezentySigrid Verbert ukazały się po polsku jesienią ubiegłego roku i mam wrażenie, że ta książka nie cieszyła się takim zainteresowaniem, na jakie zasługuje.
Autorka od 2005 r roku prowadzi bloga Il cavoletto di bruxelles, a książkę napisała i sfotografowała w maleńkim domowym studiu.
Od kiedy sięgnę pamięcią, w okolicach świąt Bożego Narodzenia piekłam niezliczone ilości ciasteczek, lepiłam trufle z suszonych owoców, a słoiki z dżemem przygotowanym latem, dekorowałam wstążkami i pakowałam do ozdobnych torebek, by je komuś podarować. Sigrid robi to samo, ale w pięknej, urozmaiconej formie. I idzie o krok dalej: pokazuje, że do weków można zapakować łososia z koperkiem, portugalską zupę rybną, piernikowy krem do smarowania pieczywa.
Uczy, jak zrobić mleczko sojowe z wanilią, chutney gruszkowo-imbirowy i likier z dulce de leche.
Odpowiada na pytanie, czy pasteryzować dżemy, co podarować komuś, kto jest weganinem i w końcu jak zapakować prezent, który ugotowaliśmy albo upiekliśmy - w książce znajdują się wzory i szablony opakowań, które przy niewielkim nakładzie pracy każdy z nas może sam przygotować.
Ci, którzy znają i lubią styl Donny Hay, w książce Sigrid znajdą podobny klimat: czyste, przejrzyste fotografie, minimalistyczną typografię i jasne, krótkie przepisy.
Jestem wielką fanką takich prezentów. Nie tylko sama lubię je wręczać, ale też wiele radości mi sprawia ich otrzymywanie. I z doświadczenia wiem, że nic tak bardzo nie cieszy, jak przygotowane z myślą o kimś domowe smakołyki.
Ostatnio polski wydawca obniżył cenę książki z 59 na 39,90 zł, a biorąc pod uwagę, jak pięknie i starannie jest wydana, naprawdę warto ją mieć.

Smakowite Prezenty
Sigrid Verbert, tłum. Zofia Pająk
Wyd. Jedność 2012
ilość stron: 192
Cena: 39,90 zł



Tą książką jestem zachwycona. Wprawdzie pobieżne przejrzenie jej w księgarni nie zachęcało ze względu na zdjęcia (więcej dekoracji i stylizacji niż trzeba, metki na naczyniach (!), słabe, blade kadry z płaskim światłem. Nie wiem, po co ten nadmiar gadżetów, obrusów, chochli i malowanych naczyń, bo te dania same krzyczą: zjedz mnie), to temat kuchni regionalnych potraktowano tu naprawdę z sercem i uwagą.
W miarę regularnie czytam felietony autorki w Newsweeku, gdzie z zapałem i konsekwencją snuje opowieści o polskich produktach, recepturach i smakach. To właśnie jej kuchnia polska jest bliska memu sercu. To smaki, które lubię i chciałabym, żeby zostały zapamiętane przez moje dzieci.
Nie pył z borowika i piana z barszczu.
Kocham kuchnie regionalne. Zawsze, kiedy jestem w nowym miejscu, Poznaniu czy też Trójmieście, idę do najbliższej księgarni i szukam książek napisanych przez miejscowych autorów. Rzadko, ale czasem się udaje je znaleźć. Są to zwykle lokalne wydawnictwa z przepisami bez ilustracji na dania, o których zwykle 'niemiejscowy' nie ma pojęcia.
Najnowsza książka Magdy Gessler została podzielona na 9 rozdziałów (na kuchnie: kresową, kujawską, małopolską, mazowiecką, podlaską, pomorsko-kaszubską, śląską, warmińsko-mazurską, wielkopolską). Każdy z rozdziałów poprzedza opis charakterystycznych dla danego regionu produktów, przy czym są one opisane w sposób subiektywny, nie ma tu tekstów rodem z ulotki. Po nich są przepisy z wykorzystaniem tychże składników.
W przeciwieństwie do poprzedniej książki autorki, tu mamy konkretne, niepoetyckie nazwy na poetyckie dania: Kasza jaglana zapiekana z twarożkiem z Jędrzejowa i jabłkami łąckimi,  gołąbki z pęczaku i grzybów, flaki po warszawsku, zielone pierogi z pstrągiem, ciasto jesienne śliwkowo-orzechowe czy kaczka z sosem miodowo-pomarańczowym.
Te dania są proste, a przepisy nie odstraszają nadmiarem trudno dostępnych składników. To książka z cyklu: muszę to natychmiast ugotować. I to też!
Cieszę się, że taka książka powstała. Udowadnia, że mamy wiele produktów, z których powinniśmy być dumni. Ja czytam te opisy i zaznaczam sobie kolejne frykasy, których chciałabym spróbować: szaruszek ( to marynowane gruszki z Kujaw), kury z Radziwiłłowa czy sera welskiego.
Książka bez wątpienia wartościowa, godna uwagi, która raczej nie będzie się kurzyć na półce w bibliotece.

Smaczna Polska. Regionalny przewodnik kulinarny.
Magda Gessler
Wyd. Znak 2013
ilość stron: 248
cena: 59,90 zł (na stronie wydawnictwa 44,92 zł)


Kuroniowie przy stole.
Maciej Kuroń był barwną postacią, kucharzem i gawędziarzem. W tamtych czasach od mięsa trzymałam się z daleka, zatem propozycje, które prezentował, nie były mi szczególnie bliskie, jednak doceniałam jego charyzmę i poczucie humoru.
Książki o kuchni rodzinnej cenię przede wszystkim za historie, anegdoty, wspomnienia. Za przepisy wyszperane w starych zapiskach, z książek schowanych gdzieś w starym regale.
Książka jego syna, Jakuba, jest rodzajem kulinarnego pamiętnika. Autor podzielił ją na sześć rozdziałów - nazwisk swoich bliskich: babć, dziadków i rodziców i podporządkował im przepisy.
Każde danie, a jest ich tu 72,  poprzedzone jest anegdotą, opowieścią o pochodzeniu danej receptury.
I tak, dowiemy się, jak przygotować kurę rosołową duszoną na maśle z cytryną i natką pietruszki, kibiny z mięsem, wędzoną polędwicę jałowcową, pulpeciki rybne z ciemnym piwem, pierożki z kruchego ciasta z serem gorgonzola i ziołami. Jest trochę klasyki, ale też proste potrawy z kuchni innych narodów: turecka zupa jogurtowa, czebureki, czanachy, naleśniki a la Gundel.
Przepisy, jak na rodzinę Kuroniów przystało, bardzo mięsne i treściwe, ale proste w wykonaniu, domowe, z łatwo dostępnych składników.
Książkę dopełniają apetyczne zdjęcia Lubomira Lipova - dania zaprezentowane są tak, iż ma się ochotę od razu je ugotować.
Jedyny minus książki to brak spisu treści.

Kuroniowie przy stole
Jakub Kuroń
Wyd. Czarna Owca 2013
Cena: 49,90 zł (na stronie wydawnictwa książka kosztuje 34,93 zł)



Dla tych, którzy lubią kulinarne albumy, ta książka będzie ciekawą propozycją. Jest wielka i ciężka (waży ponad 3 kg!), w twardej oprawie i stanowi rodzaj kulinarnego przewodnika po włoskiej kuchni.
Jest pracą zbiorową, podzieloną na kilkanaście rozdziałów (m.in. Makaron, Ryż i produkty zbożowe, Ryby, mięczaki i skorupiaki, Mięso, Pieczywo, pizza i focaccia, Sery, Wędliny, Warzywa, Owoce, Zioła, przyprawy i dodatki), a każdy z nich rozpoczyna się dokładnym opisem poszczególnych składników.
I tak w dziale poświęconemu makaronom, nie tylko dowiemy się, jak odróżnić tagliatelle od fettuccine, jak stosować poszczególne odmiany, ale też poznamy całą rodzinę makaronu nadziewanego - agnolotti, cjarsons, crespelle, caramelle, mezzelune. Trochę historii, ale też przepisy i bardzo dużo zdjęć pokazujących poszczególne produkty.
Na co dzień dosyć często korzystałam do tej pory z innej dużej książki Culinaria Italia, wydanej dosyć dawno temu, w tej chwili niedostępnej już na naszym rynku. Ta książka jest jej idealnym następcą.
Czasem warto sięgnąć do źródeł i zobaczyć, jak wygląda dany produkt, w jaki sposób się go wytwarza i jak stosuje. Wydaje się, że kulinarne dziedzictwo Włochów jest od lat niezmienne, więc tego typu pozycja jest ponadczasowa. Jeśli ktoś szuka efektownego pomysłu na prezent, warto do niej zajrzeć.
Więcej stron książki można obejrzeć na stronie wydawnictwa tutaj

Smaki Kuchni Włoskiej
Praca zbiorowa pod red. A. Minuz
Wyd. Jedność 2013
ilość stron: 368
format: 270x360 mm
Cena: 190 zł


A teraz coś dla wielbicieli młodego Jamiego Olivera.
Janek Paszkowski jest finalistą polskiej edycji Master Chefa. Jeden z najmłodszych uczestników, którego dania z pewnością trafią do młodszej widowni, choć nie tylko.
Jego książka jest zaprzeczeniem przewidywalnych do bólu książek wydawanych zwycięzcom programów tuż po ogłoszeniu wyników.
Niezwykle kolorowa, starannie wydana: wydawca zadbał o dobry, przejrzysty i czytelny projekt i świetne, apetyczne fotografie. Bardziej skomplikowane potrawy pokazano na zdjęciach krok po kroku.
Gdybym miała kupić coś w prezencie młodemu adeptowi sztuki kulinarnej, sięgnęłabym po tę pozycję.
Książkę podzielono na działy: Coś na ząb (Małe dania, jajko na miękko, najlepsze kanapki, zrolowana pizza, szybkie sałatki), Zupy, Superobiady, Pyszne Desery.

Młody kucharz proponuje niebanalne przepisy na efektowne, choć proste do zrobienia potrawy: kanapka z pieczonym indykiem, żółtym serem i sałatką z białej kapusty, pieczony łosoś z salsą verde i oszukanymi szafranowymi ziemniaczkami, lekki chłodnik ogórkowy z awokado i wędzonym łososiem, kremowa zupa z pieczonej papryki z fetą i kolendrą, azjatyckie klopsiki w aromatycznym imbirowym sosie, udziec indyka duszony w ciemnym sosie, ciasto czekoladowe bez mąki, tarta waniliowa ze słonymi orzeszkami w toffi i bananami.
Trzymam kciuki za Janka. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz o nim usłyszymy.
Blog Janka Paszkowskiego: Kuchnia Basowa

Kuchnia z pasją
Janek Paszkowski
Wyd. OLE / GW Foksal 2013
Ilość stron: 300
Cena: 44,90 zł

Książka, która może nie zachwyca projektem, niewiele w niej też zdjęć samych potraw, jednak lektura przepisów zachęca do zapoznania się z kuchnią klasztorną Cystersów w Szczyrzycu w Beskidzie Wyspowym.
Podzielona na cztery pory roku, a w każdej z nich proste, domowe dania: Pasztet cysterski, dzika szynka, Mazurki, Gołąbki ziemniaczane, kurczak nadziewany, kołacz tradycyjny, pierogi ziemniaczane brata Jacka, kiszone jabłka czy karp w sosie chrzanowym.
Dodatkowo książkę wzbogacono o ciekawostki dotyczące produktów (czy wiecie, co to są jagły?), rady na temat gotowania, przysłowia, czy kontekst historyczny niektórych dań.


Przepisy z klasztornej kuchni
o. Kazimierz Józef Kmak
Wyd. Publicat 2013
cena: 34,90 zł (na stronie wydawnictwa książka kosztuje 25,82 zł)

Chleb świąteczny

$
0
0

W kuchni produkcja idzie pełną parą.
Uwielbiam gotować na święta, a zwłaszcza na Boże Narodzenie. Zwykle przypada mi w udziale wypiekanie ciast i chleba, tym razem robię też kilka dań wytrawnych.
Na gazie pyrkocze kapusta wigilijna (kapusta świeża, kiszona, jabłka szara reneta, jałowiec, ziele angielskie, ocet malinowy, listki bobkowe, wędzone śliwki...), w misce macerują się w rumie bakalie do keksu, zdążyłam też upiec blaty do tortu ormiańskiego, jednego z najbardziej czaso i pracochłonnych ciast. Mam już pierniki, śledzie, jutro będę robiła makowce i sernik.
W Wigilię nigdy nie brakuje u nas domowego chleba. Oprócz standardowego, ulubionego, staram się przygotować coś jeszcze.
Bardzo lubię kwas chlebowy, zwany podpiwkiem. Napój mojego dzieciństwa, takie trochę piwo dla dzieci. Właściwie zawsze mam go w lodówce. Od czasu do czasu dodaję go też do różnych wypieków, w tym do chleba.
Sprawia, że pieczywo ma lekko słodki, karmelowy smak, a skórka karmelizuje się na ciemnobrązowy, prawie czarny kolor. I o taki efekt mi tu chodziło.
Dodałam do niego świąteczne bakalie: wędzone śliwki, orzechy i żurawinę. A wierzch posypałam makiem.
I być może to zaskakujące, ale taka kromka idealnie pasuje do śledzia (sprawdziłam!).


Chleb świąteczny z bakaliami, na zakwasie i kwasie chlebowym
1 bochenek, w keksówce o pojemności 1 kg

Dzień 1 (12h przed etapem 2):

150 ml wody
70 g zakwasu żytniego
120 g mąki żytniej razowej (typ 2000)

Wszystko dokładnie wymieszać, odstawić pod przykryciem na 12h.

Dzień 2:

Zakwas z dnia nr 1
380 g mąki pszennej chlebowej typ 720
30 g melasy (najlepiej z trzciny cukrowej, ale może być też buraczana)
250 g kwasu chlebowego (do kupienia w sklepie spożywczym, w dziale z napojami)
15 g świeżych drożdży
100 g orzechów włoskich (uprażonych wcześniej na suchej patelni)
100 g suszonej żurawiny
60 g suszonych wędzonychśliwek, pokrojonych w cienkie paseczki
łyżka nasion goji (opcjonalnie)
2 łyżeczki kminku (opcjonalnie)
1,5 łyżeczki soli morskiej
Dodatkowo: otręby żytnie i olej roślinny do posmarowania foremki, jajko roztrzepane z łyżką wody do posmarowania wierzchu chleba, 2 łyżeczki maku do posypania wierzchu

Wszystkie składniki (oprócz bakalii) zmiksować. Ciasto będzie dosyć luźne. Wmieszać bakalie (orzechy drobno posiekać).
Keksówkę o pojemności 1 kg posmarować olejem roślinnym, wysypać otrębami żytnimi. 
Przelać do niej ciasto. Wygładzić wierzch. 
Przykryć ściereczką i odstawić do wyrastania aż ciasto wypełni całą blaszkę (trwa to 1-2 h, powoli, ale trzeba koniecznie dać ciastu porządnie wyrosnąć - to b. ważne).
Wyrośnięty chleb posmarować jajkiem i posypać makiem, odstawić jeszcze na 10-15 min, a w tym czasie rozgrzać piekarnik do 210 st C.
Wstawić chleb, spryskać ścianki piekarnika wodą. Piec ok. 35-45 minut. Skórka tego chleba bardzo szybko się rumieni, można go więc przykryć aluminiową folią i dopiekać pod nią.
Upieczony chleb wyjąć z formy, ostudzić na kuchennej kratce.
Zawinąć w ściereczkę. 
Dobrze się przechowuje ok. tygodnia.
Smacznego!


Piernik ekspresowy

$
0
0

To już ostatni post przed świętami.
Życzę Wam pięknych i spokojnych świąt w gronie tych, których kochacie.
Do przeczytania po świętach!


Dla wszystkich, którzy nie mieli głowy (albo czasu) na skomplikowane wypieki, ekspresowy piernik, który można zrobić w ostatniej chwili. Ja lubię go pokroić na kromki i jeść z powidłami śliwkowymi. Dobry także po świętach :)

Piernik ekspresowy

2 jajka
250 ml mleka
300 g mąki pszennej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
120 g masła
150 g cukru
100 g miodu
1 łyżka przyprawy do piernika (ok. 20 g)
100 g suszonych śliwek, drobno pokrojonych

polewa:
tabliczka gorzkiej czekolady 70%
1/2 szkl mleka
2 łyżki masła, zimnego

Jajka roztrzepać z mlekiem.
Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia.
Masło, cukier i miód umieścić w garnuszku, roztopić. Ostudzić. Połączyć z jajkami z mlekiem, zmiksować z mąką. Dodać śliwki.
Keksówkę o pojemności 1 kg posmarować stopionym masłem i obsypać mąką.
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Wstawić piernik. Piec 45-50 minut.
Po upieczeniu, ostudzić i posmarować polewą:

Polewa:
wszystkie składniki umieścić w garnuszku, podgrzać aż się roztopią. Ostudzić przez 5 minut.
Swój piernik udekorowałam złotymi, jadalnymi gwiazdkami i cukrowymi perełkami.


Viewing all 168 articles
Browse latest View live