Ostatnio dzielę czas między dwa miasta. To drugie odkrywam spacerując i jeżdżąc rowerem. Z tej perspektywy wszystko wygląda inaczej. I wiosna pachnie tak, jak kiedyś, kiedy byłam dzieckiem maszerującym do szkoły.
Odradzam się po zimie, która trwała być może za długo, być może dokładnie tyle, ile powinna trwać. Jestem tuż przed przeprowadzką, więc przyszła pora na pozbywanie się nadmiaru ubrań i tego, co miało się przydać, ale z czasem stało się tylko ciężarem.
Z natury jestem jak chomik gromadzący zapasy - moje szuflady kipią od nadmiaru przypraw, czekolady i mąki, ale przyszedł czas, by to wszystko zużyć. Podobnie jak worek jabłek, który został mi po ostatnich warsztatach kulinarnych.
Zrobiłam więc szarlotkę. Najprościej, jak się da. Z przedwojennej, ulubionej książki kucharskiej, która jest ze mną od dawna i po którą sięgam od czasu do czasu.
Niedługo przyjdzie pora na bardziej skomplikowane dania.
Szarlotka z 1938 r
/zmodyfikowany i uzupełniony przepis z książki Marii Disslowej "Jak Gotować" wydanej w 1938 roku/
240 g mąki pszennej
120 g masła
60 g cukru
kilka łyżek gorącej wody
Farsz:
1 kg jabłek
120 g cukru (proponuję dać mniej, w zależności od tego, jak słodkie są jabłka)
cynamon
rodzynki
odrobina wody do gotowania jabłek
Ciasto:
z podanych składników zagnieść gładkie ciasto.
Podzielić na dwie części (jedną nieco większą od drugiej). Większą wylepić spód i boki wysmarowanej masłem tortownicy o średnicy 26 cm.
Piekarnik nagrzać do 180 st C. Wstawić ciasto i podpiec przez ok 15 minut (można je uprzednio ponakłuwać).
Jabłka obrać, pokroić w cząstki, ugotować do miękkości z odrobiną wody. Pod koniec gotowania dodać pozostałe składniki.
Wyjąć podpieczone ciasto z piekarnika, wyłożyć na spód jabłka, z pozostałego ciasta wyciąć paski o szerokości ok. 2 cm, które należy ułożyć na jabłkach.
Posmarować żółtkiem rozbełtanym z łyżeczką wody i ew. posypać odrobiną cukru.
Wstawić ponownie do piekarnika i piec godzinę.
Smacznego!