Wychowałam się na warszawskim Grochowie.
W moim bloku mieszkało więcej ludzi starych niż dzieci. Na klatce schodowej codziennie mijałam sąsiadki po sześćdziesiątce*. Żeby spotkać rówieśnika, zbiegałam na dół na podwórko, gdzie przy starej karuzeli debatowaliśmy nad tym, czy lepiej mieć chomika czy świnkę morską.
W tamtych czasach, oprócz pospolitych kundelków, ludzie hodowali jamniki, spaniele, pudle i owczarki niemieckie, zwane wilczurami. Czasem ktoś mógł pochwalić się bokserem z uporem maniaka noszącym w pysku cegły.
Zawsze, kiedy przychodzi wiosna, przypominam sobie swoich dawnych sąsiadów i ze smutkiem porównuję uprzejmość sąsiedzką do braku jakiegokolwiek kontaktu z sąsiadami w obecnych czasach.
Wyglądam przez okno - wielkie podwórze zostało podzielone na kilka małych podwórek, zniknęły huśtawki i piaskownice. Zakaz gry w piłkę, zakaz biegania, zakaz tego i tamtego.
Jakby w okolicy w ogóle nie było dzieci. Żadnych.
Przypominam sobie, jaką awanturą w domu kończyło się kiedyś niepowiedzenie sąsiadowi "dzień dobry", nawet jeśli ten sąsiad mieszkał cztery klatki dalej. Brakuje mi tego.
I to właśnie wiosną przychodzą wspomnienia tamtych czasów, kiedy biegałam po podwórku z kanapką posmarowaną parykarzem. Albo z grubymi pajdami chleba ze śmietaną i cukrem.
W szafce lub kredensie zawsze mieliśmy słoje z miodami - gęstymi, kwiatowymi, które wybierało się łyżeczką.
"Elizko, nie wkładaj brudnej łyżeczki do słoika z miodem, bo się zepsuje!" przestrzegała Babcia, choć pamiętam, że niespecjalnie lubiłam stosować się do tego (podobnie, jak i do innych) zakazu.
![]() |
Pierwsza pajda: miód mniszkowy, kolejna: malinowy, ostatnia: wielokwiatowy |
Od kiedy sięgnę pamięcią, miody w naszym domu kupowało się u Pana Stańskiego. Sąsiada, który mieszkał niedaleko i był pasjonatem pszczelarstwa.
Jako dziecko marzące o byciu weterynarzem, spędziłam godziny (ba, setki godzin!) na słuchaniu jego opowieści o pszczołach, ulach, wędrownych pasiekach. Miody zamawiało się bezpośrednio u niego, potem Mama wysyłała mnie na bazar przy Wiatracznej, gdzie w drewnianej, świerkowej budce sprzedawał Pan Stański lub jego żona.
Wyjątkowo upodobałam sobie w tamtych czasach ziołomiody: sosnowy i rumiankowy, nie bardzo chcąc słuchać, że o wiele lepsze są tradycyjne miody: lipowe, spadziowe czy akacjowe.
Nigdy nie zapomniałam smaku letniej wody wymieszanej z cierpkim sosnowym ziołomiodem i świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny.
Od tamtej pory minęło wiele lat, a w firmie Pana Stańskiego nastąpiła zmiana pokoleń i sklepem, w którym sprzedaje się dziś miody, zajmuje się jego wnuk, Piotr, którego znam od zawsze. Wychowaliśmy się na jednym podwórku.
Sklep z miodami ma dziś ponad 50-letnią tradycję, a w swojej ofercie sprzedaje miody z własnej pasieki, ale też pyłek pszczeli, nalewki, miody pitne, kosmetyki na bazie miodu. Gdyby ktoś postanowił zostać pszczelarzem, również może tam się udać, kupi tam wszystko, czego potrzebuje pszczelarz:)
Polecam gorąco, ten miód wciąż smakuje tak, jak dawniej. Nie jest miodem z pierwszych stron gazet, nie ma go wszędzie. Ale robią go wciąż ci sami pasjonaci i pszczoły, które wędrują z pasiekami zbierając to, co najlepsze.
Sklep z miodami: STANPOL
ul. Niekłańska 48 lokal u1
Warszawa
godziny otwarcia: pon-pt 10-18, sobota: 10-14
www
Sklep sprzedaje też wysyłkowo.
Informacje można uzyskać: kontakt@sklepzmiodem.pl lub telefonicznie: (22) 617 10 80.
*dziś sześćdziesiąt wydaje się niewiele, ale wtedy trzydzieści to już było baaaaaardzo dużo;)